Czwartek21 sierpnia. W Belfaście objechałe trochę miasto, pograłem ale kokosów nie było za to pare osób zwrócilo mi uwagę by nie kręcić się po niektórych miejscach szczególnie pod wieczór, by nie oberwać! Tam na szczęście mogłem bezpiecznie przenocować u kumpla mojego kolegi, Ździebła i Sofii. Przy piwku opowiedziałem troche swoich przygód i świeżego starcia z bykami dzisiejszego porankka w Szkocjii!  

Rano pokręciłem się jeszcze trochę po centrum i ruszyłem wybrzeżem za miasto. Pierw trochę górkami a dalej juz wzdłóż malowniczego wybrzeża na północ. Trafiłem z namiotem do jednego z ostatnich kołodzieji w Szkocji D.G. Mc Crory. Kolejny dzień był bardziej górzysty ale z nowymi przełożeniami nie były podjazdy już tak uciązliwe. Duzo bardziej zaczął się dawać we znaki bardzo silny północny wiatr. Do tego dochodził czasem deszcz gdzie przy tak silnym wietrze bardzo szybko wyziębiało orgaizm. Po południu dotarłem do Giants Causeway ? drogi olbrzymów. To niesamowity twór powólkaniczny osobliwej bazaltowej formacji w kształcie ściętych kolumn. Dalejpo drodze mogłem podziwiać piękne klify a na jednym z nich zamek Dunluce. Wyjechałem kilka km za Coleraine i tam poprosiłem gospodarzy o możliwość rozbicia namiotu a dostałem za to domek letniskowy do dyspozycji!

W niedzielny poranek mogłem zostawić graty w domku i wrócić rowerem do Coleraine na mszę. Po powrocie musiałem podciągnąc szprychy w kołach, by nie zerwać pozostałych. Po południu mogłem kontynuować dalszą podróz w promieniach słońca! Po drodze miałem awarię ? urwał się bagażnik od gitary a do tego pękła amortyzowana sztyca podsiodłowa. Pan Bóg zesłał mi jednak Anioła stróża w postaci gospodarza który użyczył mi swoich narzędzi i dzięki temu mogłem kontynuować dalszą drogę! Dotarłem przed Derry, gdzie przyjął mnie pod swój dach jeden gospodarz. Tam przy polskim tyskim i szkockiej Whisky mogłem obejrzec na video otwarcie olimpiady w Pekinie i opowiedziałem troche swych przygód. Rano zostawiłem graty i ruszylem zwiedzić Derry i rozejrzeć się trochę za częsciami do roweru. Po powrocie załadowałem dobytek na rower i w droge.

Kilkanascie km za Derry opuściłem Irlandię Północną i wjechałem do Republiki Irlandii. Tam zaraz wymieniłem ciążące mi klepaki euro na banknoty no i wreszcie odległosci znów były w km a nie w milach. Dotarłem i przenocowałem kawałek za Letterkenny pod namiotem przy domu. Tam tez mnie miło ugościli, pojadłem, popiłem umyłem się ? i życie znów jest piękne!

Pogoda kolejnego dnia znów dawała się ostro we znaki ? mrzawka na zmiane z deszczem i do silny wiatr od północy. Jedyny plus silnego wiatru to to, że mogłem podziwiać 2-3 metrowe fale na oceanie! Tu nie było już tak spektakularnych widoków, za to pogoda bardziej! Rozbiłem się znów przy jakimś domu i znów się znalazła jakaś szkocka Whisky! - prawie jak w Rosjii ? tez trzeba mniec mocną głowę do ich gościnności :)

W czwartek 28 sierpnia 2008 ruszyłem zza Enniskillen kieruja się na Dublin. Chciałem jak najbliżej podjechac w tym kierunku, by jutro wczesniej dojechać do samego Dublina. Po 100 km wyjechał mi na przeciw autem mój stary dobry kumpel Buczek. Do dublina zostało jeszcze ok. 60 km. Dałem więc bagaże Buczkowi do auta i na pusto dokręciłem rowerem do samego Dublina ? 160 km! Tam zmyłem z siebie brud dnia, zjadlem male co nieco i wraz z naszym kumplem Dejwem posączyliśmy pierw trochę trunków z zapasow Buczka a potem z nim ruszyliśmy jeszcze na Guinessa do pubu!

W Dublinie spędziłem w sumie tydzień na zwiedzaniu i wieczornym saczeniu Guinessa. Miałem też okazję pójść na musical Riverdance ? kilkudziesięcioosobowa grupa stepujących tancerzy przy irlandzkiej folkowej muzyce ? uczta dla oka i ducha!!! Samo miasto jesli chodzi o ilość zabytków szału nie robi. Warto zobaczyć ogród botaniczny ze szklarniami w których utrzymuje się m.in. roślinność tropikalną i wiele roślin z wielu zakątków świata! Dublin to jednak przede wszystkim mnogość pubów, Guiness i nesamowicie otwarci, skłonni do rozmów i zabawy Irlandczycy! Ale również wielki mix narodowościowy, mówi się że polulacja Polaków w Sublinie sięga 20%!!! I rzeczywiście na każdym kroku można spotkać rodaków! Ostatnie 2 noce gościłem u Adama i Asi.

W czwartek 4 września złapałem rano prom i w południe dotarłem do Holyhead w północnej Walii. Tam spotkałem się z Karoliną ? koleżanką z zespołu z Bristolu. Razem ruszylismy na zwiedzanie walii rowerami. Na dzieńdobry pechowa Karolina złapała 2 gumy i jakimś cudem ja tez złapałem kapcia w pancernych oponach Shwalbe Maraton! Tak lało, że część musielismy łatac pod plandeką! Jak jechałem sam to mialem dużo więcej szczęścia :) W towarzystwie Karoliny nie moglem sie nudzić. Czasem były to ciekawe rozmowy a czasem jakiś kolejny pech ją dopadał! :)))

Po noclegu pod namiotami u gospodarza rano dostaliśmy jeszcze po kawie i toście na śniadanie ? miły gest! Przejezdzalismy przez miejscowość o nazwie Llanfairpwllgwyngyll ? to wersja skrócona nazwy miasta. Pełna brzmi :

Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch ? 58 liter!!!

Po angielsku ma to takie znaczenie:

"St Mary's church in the hollow of the white hazel near to the rapid whirlpool and the church of St Tysilio of the red cave"

To najdłuzsza nazwa miejscowości w jednym wyrazie na świecie!!!

W Bangor po posiłku spróbowaliśmy cos razem ugrać i uspiewać. Szalu nie było ale za zarobione 10 funtów moglismy kupić troche jedzenia na wspólne konto :) Z molo nad zatoką przy słonecznej aurze moglismy podziwiać piękne widoki na walijskie góry! Znależliśmy fajną ścieżkę rowerową wiodącą wzdłóz rzeki pośród drzew a po drodze ciekawą przeprawę asfaltem przez dno rzeki! To w ten słoneczny ciepły dzionek dało nam sporo uciechy pluskając się w zimnej wodzie! Ścieżka pierw wiła się posród zielonych pastwisk a potem miedzy oceanem a górami z pieknym widokiem na zachód Słońca! Wieczorem naszym oczom ukazał się piękny zamek w Cornway. Nocowaliśmy w parku nieopodal, znalezliśmy zaciszne miejsce, skąd moglismy wieczorem poprzygladac się gwiazdom. Przez noc Anniol stróż czuwał by nikt się nie kręcił przy namiotach ? do rana lało jak z cebra!!! Rano nie było wcale lepiej i zwijalismy sie w deszczu, zamek obejżelismy tylko z zewnątrz, zrobiliśmy zakupy, śniadanie i dalej lało wiec przeczekaliśmy w knajpce korzystając z darmowego internetu. Po południu lekko się przejasniło i ruszyliśmu dalej. Wieczorem znależlismy gdzieś w górach opuszczoną chatkę przy której rozbilismy namioty i zrobiliśmy wieczór przy gitarce ? było miło, to chyba przez te dobre duchy które krążyły wokół opuszczonej chaty :)

Kolejny dzien też przywitał nas deszczem a do tego kilku km podjazd który dał się Karolinie mocno we znaki! Za to na zjeździe ?szczęsciara? Karolina wyłożyła się prosto w błoto, zeby ciekawiej to dopiero gdy się zatrzymała ? ja się połozyłem ale ze śmiechu ! :))) Nie sposób się przy tej dziewczynie nudzić :D Na trasie mijalismy fajny zamek w Harlech. Przed barmouth namierzylismy tani camping ? 10 f za 2 os i 2 namioty ? mogliśmy wreszcie skorzystać z prysznica!

W niedzielny poranek 7 września pojechalismy na mszę a potem na obiad do baru. Ścieżką rowerową wzdłóż torów przejechaliśmy na drugą strone zatoki po czym drogą wzdłóż wybrzeża. Gdzieś na trasie zrobilismy przerwę na posiłek ? Karolina nie była głodna, ale tak ?dla towarzystwa? opanowała prawie cały bochenek chleba :) Wieczorem znależliśmy fajne zaciszne miejsce na namioty nad zatoką, gdzie zrobilismy sobie znow wieczorek muzyczny. Kolejnego dnia dotarlismy koło Borth, gdzie spędzilismy popołudnie i wieczór na plaży a potem rozbiliśmy naioty między wydmami i ugrzalismy się przy ognisku. Ostatniego dnia wspólnego wędrowania we wtorek 9 września Karolina pokazała że jak się uprze to potrafi! Mieliśmy przed sobą rekordowo ostry podjazd, najostrzejszy jaki kiedykolwiek widziałem ? 25% !!! Ja pomimo dobrej zaprawy kondycyjnej miałem problem by podjechać a Karolina szła łeb w łeb! Jak kobita się uprze to potrafi! Ale dobijało mnie na trasie ślimacze tempo jazdy ? 10-12km/h oraz zbyt krótkie dystanse dzienne. Po południu dotarliśmy do Aberystwyth, objechaliśmy trochę miasto i odprowadziłem Karolinę na pociag, pożegnalismy się i sam ruszyłem w dalszą drogę na południe. Z Karoliną w ciągu 7 dni przejechaliśmy 280km czyli śr. 40km dziennie! Troche brakowało mi sympatycznej śmieszki ale chciałem zobaczyc jeszcze południowo zachodnią Walię i zlądować na weekend do Bristolu a w tym tępie nie mielibysmy szansy dotrzec do Bristolu nawet najkrótszą trasą. A trasa nie była łatwa, stale zjazdy i podjazdy dawały się ostro w nogi.

W czwartek 11 września dotarłem do St. David, gdzie oczy mogłem nacieszyc piękną katedrą i ruinami pałacu biskupów. Małe ale sympatyczne miasteczko.Pogoda była śliczna ale nie na długo. Po wyjechaniu z miasteczka w strone klifów na południowy wschód zaczął mnie ostro smagać silny wiatr z deszczem. Na plaży gdzieś między klifami zobaczyłem hartów którzy w tą sztormową pogodę pływali na deskach! Rosbiłem się gdzieś na podwórku przed Carmarthen. Stamtąd muślałem ze bedzie jakieś 160-170km do Bristolu i postanowiłem że zrobie to w jeden dzień. Ruszyłem już po 7.00 i gnałem przed siebie pokonując po drodze kilka ostrych podjazdów i zjazdów 200-300 metrowego przewyższenia! To wysysało ze mnie wielkie ilosci energii! Ale na moje szczęście pogoda mi sprzyjała, piękne słońce i lekki wiatr. Po drodze na licznik wkręciło się 60 000 kilometrów przebiegu namoim rowerze przez 12 lat. Dopiero lunęło ostro jak jechałem przez Cardif. Tam przegrysłem coś na szybko pod zadaszeniem i dalej. Po 2 godzinach ulewa ustała i juz można było kręcić duzo przyjemniej, choć po 150 km zmęczenie dawało się już mocno we znaki. Ale moi przyjaciele w Bristolu czekali juz na mnie z imprezką powitalną, wieć parłem dalej. Wieczorem przekroczyłem wielki most przez rzekę Severn i o 23.00 dotarłem wreszcie spowrotem do Pawła i Moniki Grabowieckich gdzie czekali znajomi z imprezką!

Tak też w piątek 12 wrzśnia zakończył się pierwszy etap mojej tegorocznej podróży ? wyspy UK i Irlandia. W Birstolu spędziłem kilka dni na regenerację sił, dogranie troche grosza na dalszą podróż i spotkania ze znajomymi. Musiałem wymienic tylne koło na nowe, bo zmielkło już zapadki w środku, za nowe dałem 55 funtow z nadzieją że wytrzyma dłuzej niz to ostatnie ? zaledwie 1,5 miesiąca i 3500km! Załapałem się też na pierwsze spotkanie lednieckie z ojcem Górą w UK. To w sumie było moje 3cie z nim spotkanie :syowester w Jamnej, Lednica w Polsce i tutaj! Mogłem zatem doładować też swoje duchowe akumulatory!

We wtorek 23 września ruszyłem z Bristolu w dalszą drogę na południe. Po drodze udało mi sie ugrać jeszcze fajną kaskę w Bath ? w 2 h 60 funtów! W ciagu 2 dni dotarłem przez Salisbury i Southampton do pięknego miasteczka Portsmouth. Tam mogłem obejrzeć wiele pięknych zabytków oraz niesamowitą wieżę widokową w kształcie żagla. Stamtąd złapałem prom nocny do Francji do Le Havre za 22.50 f.

2008-08-21  Belfast



 

2008-08-23  The Giant's Causeway

 

 

2008-08-23 Irlandia Północna klify

 

 

2008-08-29 Dublin - Oconnell Street 

 

2008-08-29 dublin - ogrod botaniczny


2008-09-04 Walia północna - kompanka Karolina

 

 

 


 

2008-09-04 Walia - miejscowość o najdłuższej nazwie na świecie

 

 

2008-09-04 walia - przeprawa przez rzekę

 

 2008-09-04 walia polnocna

 

2008-09-04 walia polnocna zamek z conwy


 

2008-09-09 w zyciu nie podjeżdzałem pod tak ostrą górę - przed Aberystwyth 

 

2008-09-11 St Davids - katedra i ruiny pałacu biskupów

 

 

 2008-09-14 Bath skrzypko-gitarzysta

 


 

 2008-09-14 Bristol z zespołem

 

 

2008-09-24 Portsmouth - wieza widokowa