poniedziałek 24 maj

Ostatnie 5 dni w Mersinie poświęciliśmy na serwisowanie rowerów, ogarnięcie notatek, stronki i troche odpoczynku. Koło południa nasza trójka wraz z Adelą i Krzychem pokierowała się na wschód.

Po 30 km dotarlismy do starego miasta w Tarsus z piękną starą zabudową. Tam na 2 godziny uziemiła nas ulewa ale dzieki niej potem w promieniach słońca mogliśmy dokrecić do samej Adany, gdzie na noc ugościł nas nasz dobry znajomy Jurtabir.

 

czwartek 27 maj

po postatnich dwóch płaskich dniach dziś od Iskenderum przyszło nam zmagać się z silnym wiatrem i długim podjaznem do poziomu 700 m. Cały ten wysiłek natura wynagrodziła nam niesamowitym widokiem na położoną w oddali równinę syryjską oraz pięknym, długim zjazdem. Ostanie km prostej do Hataju (Antakya) pognał nas przelotny deszcz. W Hataju udało nam się znależć lokum w hoteliku dla pielgrzymów u niemki, pani Basi. Opłata wynosiła po 10 e od osoby ale jak ktoś nie chce zapłacić to może do odpracować, na co się z chęcią zgodzilismy. Zostawiliśmy graty w pokojach i ruszylismy na zwiedzanie miasta. To miasto już na samym wjeżdzie zrobiło na nas bardzo miłe wrażenie a gdy zapuściłem się po wąskich uliczkach starówki to byłem zauroczony magią tych starych kamieniczek, urodzych kościółków trzech różnych religi; muzułmańskiej, katolickiej i żydowskiej.

Tu spędziliśmy dwa dni na zwiedzanie i nacieszenie się tym miejscem. Odpracowaliśmy pierw nasz nocleg przygotowując wentylatory do każdego pokoju, wyczyścilismy je i poroznosiliśmy po pokojach. Byłem też na sśpiewach Taize a po nich Barbara zaprosiła nas na wspólny obiad gdzie poznalismy też kilka ciekawych osób.. Z Adelą ugraliśmy jeszcze trochę grosza na dalsza drogę, ja zwiedziłem jeszcze kościół St. Peter z I wieku! (wstęp 8 lirów ale spostrzegłem dopiero przy wyjściu, ze zbierają :))

W sobotę wieczorem ruszylismy 20 km za miasto w kierunku Aleppo w Syrii

 

niedziela 30 maj

W nocy na naszym noclegu przy ogrodzie Ada z Krzychem opdnieśli alarm, bo woda zaczęła zalewać ich namiot a mój też był w zagrożeniu. Przenieślismy namioty na wzniesienie i dospalismy już do rana w spokoju w moim, suchym namiocie. Rano okazało się że powodem „powodzi” było pęknięcie rury nawadniajacej sad.

 

SYRIA

Granicę turecka opuścilismy bez problemu, natomiast na granicy syryjskiej próbowaliśmy wywalczyć miesięczna wizę ale dali nam tylko na 2 tygodnie – koszt 23 euro. Jest mozliwość jej przedłuzenia w każdym większym mieście w urzędzie emigracyjnym ale nie jestem pewien czy to nie taka ściema jak z przedłuzaniem wiz w Turcji!

Na dzieńdobry w Syrii zaskoczył nas straszny burdel – wszędzie na poboczach przewalały się

śmieci a co za tym idzie smród! W pierwszej wiosce posililiśmy się falafelami – taki wegetariański kebab, za śmiesznie niewielkie pieniądze (ok. złotówki) Wszystkie produkty gość nakłada gołymi rękoma i lepiej nie wyobrażać sobie czy gość po muzułmańskim kiblu wymył ręce czy też mamy po prostu bonusy w jedzeniu ! :) Higiena tutaj to pojęcie raczej nie znane!

Podczas targowania się w miasteczku o melony inny gość zaprosił nas do swej restauracji na coś do picia za free. Jego znajomy zaproponawał nam kolację w innej restauracji, z basenem i nocleg – wszystko w ramach syryjskiej gościnności :) W tej drugiej restauracji z basenem Adela była jedyną kobietą – w tym kraju kobiety zajmują się polem a potem domem a lokale są dla męszczyzn! No ale jako goście mieliśmy większe przywileje. Zagraliśmy partyjkę bilarda z miejscowymi, wypiliśmy po piwku – tutaj tylko bezalkoholowe! a potem zasiedlismy do zastawionego po brzegi jedzeniem stołu – wegetariańskie; humus w róznych postaciach, sałatki, chleb (tradycyjny płaski) My staraliśmy się zjadać do czysta a oni co chwila donosili nowe porcje! Od właściciela Adela pouczyła się trochę arabskiego oraz miejscowych obyczajów – od tej pory dla bezpieczeństwa Adela będzie się mianować żoną Krzysztofa! Kobieta z dwoma obcymi facetami to jest tu nie do przyjęcia! Nocowaliśmy u tećsia właściciela w domu, w zasadzie rozłożylismy namioty na podwórku, bo w pomieszczeniu było za duszno.

 

poniedziałek 31 maj

Rano gospodarze nie nalegali na śniadaie więc przed 8;00 ruszyliśmy w trasę słońce dość szybko zaczęło ostro palić. Przed południem dotarlismy do Aleppo. Tu straszny trafik i upał dawały się we znaki. Objechalismy dokoła cytadeli – starożytnej fortecy. Zwiedzilismy też sporo starego miasta które ma swój niesamowity urok, mnóstwo wąskich uliczek ze sklepikami. Stare targowisko przypomina mi to ze Stambułu – równie wielkie i kolorowe z mnóstwem wąskich uliczek. Nie chcielismy tu zostać na noc, więc po południu ruszylismy w dalszą drogę w kierunku Idleb. Po drodze zaczęły mi się dawać zjedzone w mieście falafel i lody – coś mnie zaczęło kręcic w żoładku. Pod wieczór zatrzymaloiśmy się w jakimś miasteczku na zakupy i mieliśmy z 5 propozycji noclegu ale wolelismy tradycyjnie pod namiotem. Podczas rozstawiania namiotów biegnąc za kolejną potrzebą (złapała mnie, niechcący wypłoszyłem węza, który zygzakami przemknął między naszymi rzeczami – to postawiło na nogi naszą czujność!Musimy być dużo bardziej ostrozni przy wchodzeniu w knieje! Koło 23;00 jak siedzieliśmy już w namiotach zjawili się jacys goscie, którzy nalegali, byśmy u nich nocowali ale zostaliśmy w naszych „domach”

 

wtorek 1 czerwiec

bardzo często na trasie towarzyszyli nam jacys miejscowi na motorach czy skuterkach, więc zadko kiedy jestes sam w tym kraju. Podczas sjesty przy pichceniu jedzenia zawsze towarzyszyły nam dzieciaki, oblegały jak szarańcza, ciekawe wszytkiego co robimy, do tego przekrzykiwały się między sobą po arabsku – trudno wtedy mówić o odpoczynku ale czasem udawało się nam na sam odpoczynek skryć w meczecie, w spokoju i miłym chłodzie! Wieczorem znow szukamy miejsca na namiot tak by nas nikt nie widział i prawie się udało ale jak już byliśmy rozbici gdzieś w sadzie to pojawił się snów jakiś gość który usilnie zapraszał nas na nocleg do siebie ale znow odmówilismy (byliśmy już w śpiworach).

 

środa 2 czerwiec

ze względu na upał zebralismy się na trasę przed 7:00. po kilkunatu km w Afamya zwiedzilismy cytadelę z wiejską zabudową wewnątrz murów a nieopodal ruiny romańskiego miasta ciągnące się przez ok. 3 km! W kolejnym misteczku udało nam się dopaść internet, tu trzeba podać swoje dane jeśli chcesz korzystac z netu, do tego niektóre strony są zakazane – nie można używać Facebooka ale gość dał mi program dzieki któremu można było obejść zabezpieczenia :) Ujechaliśmy kolejne kilkanaście km i przerwa na sjeste przy meczecie, gdzie znów obległo nas ze 40 wrzeszczących dzieciaków. Poznalismy tu aptekarza Ibrahima, który zaproponował nam nocleg u siebie. Adela troche się kiepsko czuła więc postalowiliśmy skorzystać z gościny.. Gosc na skuterku wskazał nam drogę do jego domu, gdzie rodzinka czekała na nas. Pomyliśmy się, pouczylismy nowych słówek po arabsku a wieczorem zasiedlismy wraz z głową rodziny do stołu czyli ceraty na podłodze. Reszta rodziny siedziała z boku – myśleliśmy, ze oni już są po posiłku. Gospodarz dokładał nam co chwila jedzenie, aż najedlismy się do syta. Gdy odsunęliśmy się od stołu na spoczynek na bok, to gospodarz dał dopiero przyzwolenie na posiłek reszcie rodziny – zrobiło się nam strasznie głupio, że rodzina jadła to co mysmy pozostawili na stole! Po 22ej dotarł Ibrahim wraz ze swymi przyjaciółmi i w tym momencie nastąpił podział: kobiety oddzielnie i faceci oddzielnie. Ja z Krzychem w męskim towarzystwie wypalaliśmy sziszę i popijaliśmy Jerba Mate przygryzając owocami przy dzwękach arabskiej muzyki. Myśmy opowiadali troche o naszych podrózach a oni o kulturze arabskiej. Zagraliśmy kilka piosenek, na jedną Adela dołączyła do nas ale reszta kobiet pozostała na zewnątrz pokoju. Oczywiście nocleg był też oddzielnie kobiety i oddzielnie męszczyźni. Przed pójsciem spać Adela opowiedziała nam co się działo w damskim towarzystwie. Otórz dziewczyny zdjęły chusty z głów, przepasały się i przy dzwiękach arabskiej muzyki zaczęły taniec brzucha taki, jaki się wielu facetom nawet nie śniło! Ech, szkoda, ze nas tam nie mogło być!

 

piątek 4 czerwiec

Wczoraj po długim podjeździe udało nam się spać pod namiotami ale tez oczywiscie znalazł się gosć, który nalegał byśmy nocowali u niego. Za to nie omieszkalismy skorzystać rano z zaproszenia na śniadanie :) Dzisiejsza trasa biegła malowniczo w gorach powyżej 1000 m n.p.m. Podjazdy wyciskały z nas pot mimo że tutaj było i tak chłodniej niż poniżej w dole. Do zamku Crac de Chevalieu mielismy spory zjazd a potem ostro pod górę. Zrobilismy sobie przerwę obiadową na dachu restauracji a potem na spokojnie ziwdziliśmy ten największy syryjski zamek średniowieczny (wstęp 150 lirów syryjskich t.j 3,5$) Przez długie lata był fortecą nie do zdobycia. Jest też jednym z niewielu tak świetnie zachowanych zamków, zachwyca swym ogromem, wielkimi murami oraz mnóstwem pomieszczeń wewnątrz. Przeleniuchowaliśmy jewszcze do wieczora przy zamku i wybilismy niedaleko w pole pod nammiot – to było pierwsze miejsce w syrii gdzie nikt nie wyrywał się z propozycją noclegu :)

 

 

 

LIBAN

sobota 5 czerwiec

Dziś dotarlismy do granicy z Libanem. Na wyjeździe z Syrii musielismy uiścić opłatę wyjazdową w wys 550 lirów syr. Samemu nie sposób było by się zorientowac co gdzie załatwiać ale dopomógł nam jakiś syryjczyk anglojęzyczny.

Na libańskiej granicy kolejna papierkowa robota – wypełnienie danych personalnych i adres kogoś z Libanu kto nas będzie „gościł”. Tutaj pomomo sporej kolejki dzieki pomocy kolejnego miejscowego cinkciarza udało się nam sprawniej cała prodedura wizowa i dostalismy wizy za darmo na miesiąc :) Wymienilismy troche kasy u cinkciarza no i teraz zamarzyło nam sdię wykąpać się po długiej przerwie w morzu ! Gdy dojechaliśmy do morza, to widok przyprawił mnie o mdłości – sterty śmieci zalegały na nabrzerzu a fale roznosiły je po całym nabrzeżu! Kolejną sprawą która nas na początku trochę przerażała to wojskowe punkty kontrolone – co kilka kilometrów uzbrojeni żołnierze w sąsiedztwie wozów opancerzonych sprawdzali nasze paszporty i „macali” nasze bagarze w poszukiwaniu ukrytego jakiegoś czołgu czy broni atomowej ?!

Po kilku punktach kontrolnych dotarlismy do Tripoli – to miasto odstraszyło nas też widokiem śmieci oraz wraków samochodów na poboczach, przy czym wraki nie wyglądały na powojenne, raczej sfatygowane do granic mozliwości! Postanowiliśmy przejechać jak najszybciej za miasto by tam poszukać jakiegos miejsca na spoczynek pod namiotem. Udało nam się za zgodą gospodarza rozbić gdzieś w sadzie. Gospodarze ostrzegli nas przed wchodzeniem w gęste zarosla ze względu na węże, rozbiliśmy się na wolnej od krzaczorów przestrzeni a resztki jedzenia zostawilismy w zawiązanej reklamówce zdala od namiotów.

 

niedziela 6 czerwiec

Cofnąłem się do Tripolis by tam pójść do kościoła katolickiego na mszę niedzielną a potem spotkalismy się po południu z Adela i Krzychem w centrum by pozwiedzać trochę starogo miasta; targowisko, stary meczet, cytadelę z fajnym widokiem na miasto, obstawioną zresztą przez wojsko jak by to była ambasada amerykańska ! Uzupełnilismy wodę i ruszylismy za miasto w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Udało nam się wbic za pozwoleniem własciciela na prywatną posesję i tam rozbić namiot tuz u wybrzeża.

 

poniedziałek 7 czerwiec

Na dziś umówiliśmy się do Batrun z naszymi znajomymi, poznanymi w zeszłym roku w Stambule motocyklistami; Marlen i Edmundem. Przyjęli nas bardzo gorąco, ze względu na dość małe mieszkanie ich przyjaciele udostępnili nam całe mieszkanie do dyspozycji :) Po 5cio letniej przerwie miałem też okazję przejechać się motocyklem – ale frajda !!!

Tutaj zabawiliśmy 4 dni. W tym czasie nasi znajomi zorganizowali nam koncert w kafeterii w centrum Jbel (Biblos). Załapalismy się za wywiad do libańskiej gazety „Al Jazira” (coś tam nabazgrali o nas po arabsku :), urodziny ich znajomego Karlosa w uroczej knajpce nad samym morzem.

 

piątek 11 czerwiec – 101 dzień podróży

Dziś pożegnaliśmy naszych gospodarzy i ruszyliśmy 20 km dalej do Jbay (Biblos). Tu spędziliśmy weekend na graniu i leniuchowaniu na plaży a wieczorami na ogladaniu meczy MŚ. Do zwiedzania za dużo to tu nie było, choć miasteczno same w sobie bardzo urocze! Nocowaliśmy na plaży miejskiej – nikt się do nas nie czepiał i było spokojnie. Tutaj też były fajne skałki z soczyście zielonymi dywanami mchów na poziomie morza i fajną rafą, które moglismy podziwiać za dnia w goglach do pływania.

 

poniedziałek 14 czerwiec

Pokierowaliśmy się do Jounieh (czyt. Żunie). Tu sprawdzaliśmy opcje popłynięcia statkiem na Cypr ale nic nie znaleźliśmy. Ruszylismy ostrym 10km podjazdem do Harisy (500m n.p.m) – miejsca pielgrzymkowego, z którego roztacza się piękna panorama na nabrzeżne miasta, łącznie z Bejrutem! Tupierwszą noc spędziliśmy w klasztorze, w miejscu dla pielgdzymów.

Kolejnego dnia ugoscił nas Hisham< który po krótce opowiedział nam zawiłą historię wojen i konfliktów Libanu z Syrią i Izraelem. Noc spędziliśmy na boisku sportowym pod namiotami po obejrzanym wczesniej meczu :) Zaświtał nam plan zaszturmowania najwyższego szczytu Libanu – 3083m – w sumie czemu nie?!

 

piątek 18 czerwiec

Po 2 dniach mozolnej wspinaczki malowniczymi dolinami dotarlismy do najwyżej położonej drogowej przełęczy w Libanie na 2680m. Na szczyt prowadziła droga ale już nie asfalt tylko luźne kamienie a do tego powyżej leżał jeszcze śnieg, więc spasowalismy szturm na szczyt. Dotarcie tutaj i tak pobiło mój dotychczasowy rekord wysokości z Andory – 2409m, tym samym była to najwyższa przełęcz naszej trójki :) Stąsd roztaczał się piękny widok na góry dokoła i piękne doliny w okoilicy Bcharre oraz sławny las cedrowy (ujął bym to „laseczek”!). Zjechaliśmy trochę w dół do jeziorka w wiosce Aayoun Unghouch, nad którym zrobilismy sobie przerwę obiadową. Z tego miejsca pokierowaliśmy się pięknymi choś wąskimi i mocno krętymi serpentynami na wchód, do centralnego Libanu. Dotarlismy do doliny między dwoma pasmami gór, do miasteczka Deil el Ahmar. Tam mieslismy propozycje noclegu w domu ale wybralismy nocleg na budówce, na dachu.

 

sobota 19 czerwiec

Adela z Krzychem chcieli pospać dłuzej, ja nie chciałem się za to smarzyć potem na słońcu, więc sam ruszyłem o 7ej, w przyjemnym chłodzie dotarłem do Baalbek. Miasteczko było gęsciej niż inne obstawione przez wojsko, bo dzień wcześniej była tam jakas strzelanina między dwiema rodzinami. Gdyby było jakiekolwiek zagrozenie to prawdopodobnie wojsko nie wpusciło by nikogo z zewnątrz. Zwiedziłem sobie na spokojnie ruiny starozytnego Heliopolis – miasta Słońca (wstęp 12000 lirów = 6,30 euro) Jest tutaj co zwiedzać i warto! Zaczepiła mnie tutaj grupa polskich dziennikarzy która przyleciała pierwszym połączeniem LOTu z W-wy do Bejrutu.

Gorąco dawało się we znaki ale udało mi się dotrzeć 45 km do Zahle, miasteczka u podnórza gór. Tam wieczorem dotarła Adela z Krzysztofem. Pogralismy trochę, załapalismy się na darmowe lody w najlepszej lodziarni w mieście i na nocleg u jednoego z pracowników.

W niedzielę do południa poszedłem na mszę do koscioła maronickiego – to odmiana kościoła katolickiego, również podległego pod zwierzchnictwo papierza. Tutaj zostałem wypatrzony z tłumu i przydzielony do słuzby liturgicznej – przystrojony w komrze, to taka biała szata i wraz z drugim gosciem stalismy ze swiecami podczas czytań.

Dziś w miesie była wielka uroczystość, bo wizytował je zwierzchnik kościoła maronickiego, tak jakby nasz kardynał. Ulice miasta były przystrojone, paradowały orkiestry i dziewczynki z kwiatami ale wkrótce po uroczystej mszy miasto jak by wymarło; po 14 nie było na ulicach zywego ducha! Słońce przegnało wszystkich!Mysmy tez schronili się w cieniu, wykorzystujac czas na notatki i korzystanie z neta. Wieczorem pograliśmy jeszcze z Ada i w trójkę dostalismu zaproszenie od własciciela hotelu na nocleg za free w pokoju, no trudno, pomęczymy się w luksusach :)

 

poniedziałek 21 czerwiec

dość póżno ruszylismy w drogę, bo w sumie koło 11ej, słońce pałiło już okrótnie a przed nami był podjazd z 950 na 1720 metrow. Pot lał się ze mnie strumieniami ale na szczęscie od przełęczy powiewał już fajny wiaterek od morza i było dużo przyjemniej, do tego wokół roztaczały się piękne widoki na góry i doliny

 

wtorek 22 czerwiec

Dziś mieliśmy na trasie trochę zjazdów i podjazdów. Po drodze zobaczylismy niesamowity żółty pojazd sportowy, jak się okazało przerobiony z Garbusa! Podszedł do nas własciciel i budowniczy tego pojazdu i pokazał nam jeszcze kilka innych niesamowitych przeróbek Garbusa, m,inn Garbus limuzyna i Garbus, którego pomyliłem z Rolls-Roycem! Własciciel zaprosił nas na kawę – mocna, w trakcie picia dostawałem wytrzeszczu oczu! Pogawędzilismy sobie też ciekawie o pasjach i podróżach.

Przed sobą mielismy piękny długi zjazd az do moża. Wczesniej odbilismy do Jetta Grotto – przepięknego kompleksu jaskiń, niedaleko od Bejrutu. Wstęp nie tani – 18 tys LL, tj. ok. 12 $ ale warto poswięcic te pieniądze na ten niesazmowity widok. Do górnej groty podjeżdza się kolejką linową. Wyeksponowane swiatłami wszelkie rodzaje nacieków skalnych w małych i wielkich przestrzeniach powalają swym urokiem. Z górnej jaskini wychodzi się na zewnątrz i zjeżdza pseudo kolejką do niskiej groty którą podziwia się z łódki!

W Bejrucie nie mielism jeszcze zorganizowanego noclegu, odbilismy zatem jeszcze za Jouniech. Pierw gdzies w barze obejrzelismy mecz MŚ i nocowaliśmy na plaży na leżakach

 

środa 23 czerwiec

Dziś dotarlismy wreszcie do Bejrutu. Zostawiliśmy rowery przy Antykwariacie poznanego tu przez naszą znajomą Michela. Ugadalismy się w sklepie rowerowym by na piątek zostawili dla nas kartony do rowerów, na przelot na Cypr i ruszylismy na zwiedzanie stolicy. Niestety po wojnie ze staroego miasta to prawie nic nie pozostało.Znależlismy wielki bunkier koło meczetu, wybudowany jak by na jakims budynku, w kształcie owalu. Część starówki została odbudowana od podstaw i silnie strzeżona przez wojsko a pozostała zrównana z ziemią i przeznaczona na parkingi. Na obrzerzach centrum snaleźlismy jeszcze jakieś stare, naznaczone śladami wojny kamienice.

Wieczorem z rowerów wzięliśmy ze sobą śpiwory i gitare z naszą znajomą Mariną i Najibem pojechalismy za miasto na grilla i tam tez nocowaliśmy.

 

piątek 25 czerwiec

Nasza znajoma Marina miała nam zorganizować wczoraj nocleg w stolicy ale się nie popisała i na nac musielismy wybić za miasto. Po 10 km od centrum udało nam się załapać na nocleg pod namiotami przy jakimś obozie pracowniczym egipsko-indyjsko-syryjskim, czulismy się tam bezpiecznie. Rano ruszylisy spowrotem do centum. Tu udało nam się spotkać jeszcze z naszymi przyjaciółmi z Batrun – Marlen i Edmundem, którzy przyjechali specjalnie na motorze na spotkanie z nami :) Poszlismy na świetny libański obiad do baru. Po 17ej odebralismy kartony ze sklepu rowerowego i ruszylismy na lotnisko, by na spokojnie spakować i przygotowac rowery do transportu lotniczego na Cypr. Ok. 21ej ruszylismy na odprawę i tu zaczęły się przeboje! Okazało się, ze za rowery chcieli nas skasować po 90$ choć w meilu napisali, że 35 euro, niestety błędem było, że nie wydrukowalismy tego meila. Po zażartej dyskusji Adeli zjechali z ceną do 45$ za rower ale byliśmy za to ostatni na odprawie. Biegiem ruszylismy do bramek i okazało się że samolot i tak ma opóżnienie – pewno piloci na spokojnie chcieli obejrzec mecz, co też uczynilismy w poczekalni.

Dopiero po godzinie, czyli koło północy weszlismy na pokład samolotu, gdzie było może z 15 pasazerów. Po Pół godzinie lotu nasza trójka wylądowała w Larnace na Cyprze.

Na tym kłopoty się nie skończyły, bo okazało się, że Krzycha rower nie doleciał! Mało tego, w pospiechu tam na lotnisku nie sprawdzilismy wszystkich pokwitowań za bagaże i okazało się, ze nie ma pokwitowania na Krzycha rower a na paragonie opłaty za przewóz roweru nie ma Krzycha danych! Pasztet na maxa, bo nie ma podstaw nawet do upominania się o odszkodowanie!!! Po 2 godzinach okazało się, ze jest jakiś rower ale będzie leciał do Londynu. Na szczęście Adela dobrze główkowała i na kartonach naszych opisała nr lotu i nasze dane, dzieki temu okazało się że to właśnie Krzycha rower miał lecieć do Londynu! Odzyskaliśmy zatem zgubę i przystąpiliśmy do składania rowerów. Po dwóch godzinach Lego-landii koło 4:00 polegliśmy w śpiworach w poczekalni aż do rana. WITAMY NA CYPRZE!!!

 

Tu chcemy zostac na 2-3 miesiace by zarobić na dalszą podróż