EGIPT półwysep Synaj do Kairu

Wtorek 23 listopad
Wczoraj tu w Aqabie spotkaliśmy parę rowerzystów ze Szwajcarii – Romana i Nadię, którzy tak jak my wybierają się do Egiptu. Wieczorem ruszyliśmy całą 6cio osobową ekipą rowerzystów (Ada, Kris, Josh, Roman, Nadia i ja) 12 km za miasto na prom.

 

Tu podbiliśmy paszporty, uiściliśmy opłatę wyjazdową 8 JD i pozostało oczekiwanie na wejście na pokład. Prom planowo miał wypłynąć o północy ale wypłynął z małym arabskim poślizgiem o 4:00 ! Nie mieliśmy jeszcze wykupionej wizy i musieliśmy nasze paszporty zostawić policji na pokładzie. Prom był wypełniony ludźmi po brzegi – wracało mnóstwo pielgrzymów z Mekki. Prom, którym zazwyczaj płynęło 300-500 osób tym razem transportował 1500 osób!!! Każdy możliwy kącik był wypełniony ludźmi, wyjście do toalety to wyczyn dla wytrwałych ; pierw skoki przez przeszkody porozkładanych, umęczonych wędrowców, stanie w długiej kolejce i wstrzymanie oddechu na czas korzystania z WC.

Środa 24 listopad
Na 3:00 było planowe dotarcie do celu, myśmy dotarli do Nueby w Egipcie o 8:30 z tym że pokład mogliśmy opuścić dopiero o 10ej. Egipt przywitał nas słońcem i uroczym widokiem na otaczające góry, widać było też drugi brzeg Arabii Saudyjskiej. Podjechaliśmy wykupić wizy – 15 $ i odebrać nasze paszporty, wymieniliśmy trochę gotówki (1$=5.74 EP, 1e=7,75EP). Przy wyjściu prześwietlali wszystkie nasze bagaże. W miasteczku uzupełniliśmy wodę i żywność i ruszyliśmy całą 6tką w stronę Dahab. Zaraz za miasteczkiem zaczął się 15 km podjazd. Znaleźliśmy asfaltową drogę odbijającą do wybrzeża i według mapy prowadzącą do samego Dahab, więc zdecydowaliśmy się kontynuować tędy. Było trochę zjazdów i podjazdów z fajnymi widokami na góry. Przejeżdżając przez wioskę puściła się za nami chorda dzieciaków, były po prostu zainteresowane naszymi objuczonymi wehikułami. Rozbiliśmy nasz obóz kilka km za wioską na pustkowiu.

Czwartek 25 listopad
Po śniadaniu o 7ej ruszyliśmy na trasę. Po kilku km skończył się asfalt i od miejscowego dowiedzieliśmy się, że polna droga będzie się ciągnąć prawie 25 km a potem jeszcze 6 km wielbłądziego szlaku?! Przerachowaliśmy, że mamy po 2,5 l wody na osobę, trochę cienko ale przy oszczędnym trybie powinno nam starczyć na pokonanie tego etapu. Na szczęście polna droga wiodła łagodnie w dół korytem rzeki, więc po upuszczeniu wody mogliśmy w miarę niewielkim wysiłkiem pokonywać piaszczyste i kamieniste odcinki drogi. Trasa wąwozem wyschniętej rzeki była malownicza choć do najłatwiejszych nie należała. Po 20 km dotarliśmy do wybrzeża i do małego ośrodka z domkami letniskowymi i knajpką. Tu odpoczęliśmy, zakupiliśmy chleb i wodę i ruszyliśmy w dalszą drogę. Po kilku km jazdy piaszczystym wybrzeżem dojechaliśmy do szlaku wielbłądziego – dopiero zrozumieliśmy co to znaczy; szlak wiodący brzegiem, przy górach stromo opadających do samego morza, z kamieniami i głazami między którymi trzeba się przeciskać lub przeskakiwać. Mieliśmy do wyboru 6 km prawdziwego Camel Trophy lub 80 km objazdu, w tym 30 km polną kamienistą drogą pod górę! Zdecydowaliśmy się kontynuować tą pierwszą opcją. Dobrze, że nie trzeba było tego etapu pokonywać samotnie, bo wielokrotnie musieliśmy pomagać sobie w wciąganiu i przenoszeniu rowerów. Na odcinku 6 km może 1-1,5km można było jechać, poza tym musieliśmy ciągle pchać! Ten etap był dla nas naprawdę wyczerpujący! Przed zmrokiem dopchaliśmy do Blue Holl, stamtąd kawałek polną drogą podjechaliśmy i rozbiliśmy się przy obozie beduinów, którzy zaprosili nas na ognisko i słodką, mocną beduińską herbatkę.

Sobota 27 listopad
Rano pojechałem zasmakować niesamowitych wrażeń związanych z nurkowaniem (maska, rurka i płetwy wypożyczone za 10 funtów egipskich) na Blue Holl. To głęboka na ok. 100m dziura w rafie koralowej. To miejsce uznawane jest za najpiękniejsze na świecie miejsce do nurkowania, najpiękniejsza rafa koralowa świata. Na mnie zrobiło wielkie wrażenie, nigdy wcześniej nie widziałem takiego mnóstwa różnorakich, kolorowych ryb i koralowców. Miałem tu też okazję zobaczyć mistrzów nurkowania na bezdechu – jedna z Czeszek zeszła na 70m a nie była to rekordzistka ! Spotkałem się z Adą i Krzysiem – oni postanowili zostać tu jeszcze na dwa dni. Ja po południu ruszyłem sam w stronę Sharm El Sheikh. Rozbiłem namiot koło stacji ambulansu z 20 km za Dahab. Miałem okazję po praktykować trochę arabski, załapać się na herbatkę i kolację :)

Niedziela 28 listopad
Dziś guma na dzień dobry a po godzinie jazdy kolejna – chyba dobiega kres  żywota mojej tylnej opony! Traska była z fajnymi widokami na góry. Po południu dotarłem do Sharm El Sheikh. To jedno z największych turystycznych spędów w Egipcie. Przewijają się tu turyści z całego świata – hotelowo i imprezowo na maxa! Skorzystałem z tego i wieczorem pograłem na deptaku – zainteresowanie duże ale po godzinie policja mnie wyautowała :)

Poniedziałek 29 listopad
Koło południa dotarłem do bramy parku Ras Muhamed – wstęp 5$, pomyślałem że dla ponurkowania na fajnej rafie warto. Po kilku km mała zatoczka i skupisko masko-nurków. Była tam jakaś niewielka rafa ale woda często tak zmącona, że można było sobie głowę rozbić o rafę przez brak widoczności. Postanowiłem zapuścić się na koniec cypla by tam ponurkować. Po 15 km jazdy  pustkowiem w kąpielówkach – gotowy do nurkowania, dotarłem dopiero do głównej bramy parku „Stown Gate” a stamtąd jeszcze 5 km polną drogą do rafy. Po 15:30 dotoczyłem się w końcu na sam cypel a tam strażnicy mi mówią, że już zamykają park i mogę jedynie ponurkować na campingu 3km stąd o ile zostaje tam na noc. O.k. tyle jeszcze dam radę. Dotarłem na pseudo camping, zostawiam rower, chwytam  maskę i umęczony ale rozradowany biegnę w stronę rafy na wymarzone nurkowanie po czym słyszę nawoływania: STOP, STOP! O co im znów chodzi?! Strażnicy powiedzieli mi, że to nie jest camping, że jest on 5km stąd a to miejsce muszę opuścić! Byłem już tak zmęczony i wkurzony, że powiedziałem, że muszę pierw zjeść i odpocząć, dopiero się ruszę. Zatem pod nadzorem straży parku próbującej mnie poganiać zjadłem na spokojnie obiadek, deserek i pod eskortą ruszyłem w drogę powrotną. Strażnicy jednak po 5 km się zwinęli a campingu ani śladu! Mogłem się tu rozbić na dziko ale miałem już dość tego gówno-parku, gdzie prócz połaci pustyni, której w Egipcie pod dostatkiem nie widziałem nic godnego zobaczenia. Jeśli chodzi o miejsce naprawdę godne polecenia do nurkowania z maską czy ekwipunkiem to gorąco polecam rafy koło Dahab, szczególnie Blue Hol
  Na wyjeździe z parku w ramach rekompensaty za zmarnowany dzień uzupełniłem sobie na full wody z zapasów strażników i uzbrojony w oświetlenie ruszyłem drogą przez pustkowia w kierunku Suezu.

Wtorek 30 listopad
Dziś moja tylna opona po 12 000km dokonała swego żywota; z boku zrobił się balon a bieżnik zdarty był do silikonu! Dziś 100km jazdy przez pustynię z przerwą na obiad i zakupy w El Tuz z noclegiem z kolacją 30km za miastem na stacji ambulansu.

Środa 1 grudzień
Dziś po 40km pustynnej jazdy dojechałem do rozjazdu na klasztor St. Catarine. Tego miejsca nie miałem w planach ale chciałem zobaczyć. Niestety też czas mnie trochę gonił, by dotrzeć do Kairu i  postanowiłem podjechać tam okazją i najwyżej z powrotem na rowerze. Udało mi się na 2 razy dojechać okazją do klasztoru koło południa. Tu na górze Synaj miało miejsce kilka bardzo ważnych wydarzeń związanych z religią chrześcijańską jak np.; zesłanie tablic z przykazaniami, objawienie w krzewie ognistym, manna z nieba. Odpuściłem sobie nocne wejście na szczyt i pokierowałem się już na zachód. Trasa z blisko 2000m wiodła bardzo łagodnym zjazdem do wybrzeża na tyle, że moja średnia prędkość wahała się między 30-40km/h. W 3 godziny ukręciłem ponad 80 km. Do tego piękne góry dokoła. Wieczorem rozbiłem się w dolinie wyschniętej rzeki za Feiran

Sobota 4 grudzień
Po noclegu i śniadanku gdzieś na uboczu drogi, ruszyłem do sympatycznego miasteczka Ras Sudar, gdzie zrobiłem zakupy. Za miasteczkiem znów rozległe pustkowia. Przez smsa dowiedziałem się, że Adela z Krzychem są ze 30 km ode mnie. Zatrzymałem się w jakiejś przydrożnej knajpce by poczekać na nich. Jacyś gliniarze postawili mi herbatkę, zagrałem coś dla nich na gitarze i zeszła się cała okolica na dźwięki gitary. Krótko przed zmrokiem, koło 16ej dotarli moi kompani i razem wyjechaliśmy za zabudowania rozbić się na uboczu. Przy ognisku opowiedzieliśmy sobie wydarzenia z tygodnia rozłąki.  Gawędy trwały do późnego wieczora.

Niedziela 5 grudzień
Na trasę ruszyliśmy koło 9ej. Przez pierwsze 2 godziny musieliśmy walczyć z uciążliwym wiatrem w twarz po czym odbiliśmy w lewo na prom przez kanał Sueski. Na miejscu okazało się, że transportują tylko ciężarówki i nie ma możliwości transportu nas z rowerami, musimy jechać przez tunel pod kanałem. Niestety policja nie pozwoliła nam przejechać na rowerach i zatrzymała dla nas 2 pickupy na które załadowaliśmy nasze rowery i z nimi przejechaliśmy tunelem na drugą stronę kanału. Przejazd faktycznie mógł być niebezpieczny; tylko po jednym pasie ruchu w każdą stronę,  zero pobocza i duży ruch aut, do tego przy ograniczeniu do 30km/h większość naginała 60-70km/h! Ale w końcu JESTEŚMY W AFRYCE!!!
Odbiliśmy do Suezu, by uzupełnić jedzenie i wodę na trasę. Po drodze jakieś młodziki obrzucały nas kamieniami – takie tam przyjacielskie Welcome! Odpuściliśmy wjazd do centrum, po zakupach odbiliśmy w kierunku Kairu i rozbiliśmy za miastem.

Poniedziałek 6 grudzień
Dziś bardzo monotonna i ruchliwa trasa Suez – Kair. Dziś też wypadają moje urodziny. Ada z Krzychem w przerwie obiadowej gdzieś na poboczu, przygotowali z ciastek torcik urodzinowy wraz z kawką i w małym gronie skromnie uczciliśmy moje 36 urodziny. Spełniło się moje największe marzenie: jestem wreszcie w AFRYCE ! Zaczęła się moja wielka afrykańska przygoda! Wieczorem dotarliśmy przed zabudowania Kairu. Zatrzymaliśmy się w barze na stacji paliw i tam w ramach urodzin zjedliśmy wspólną kolację i rozbiliśmy się opodal za wydmami.

Wtorek 7 grudzień
Dość sprawnie udało nam się ominąć centrum i na południu Kairu namierzyć nasz nocleg u Pawła K. Paweł po chwili rozmowy oświadczył, że musi nagle wyjechać na tydzień do RPA i całe mieszkanie zostawia pod naszą opieką. Zapoznał nas z domem, okolicą i komunikacją miejską a wieczorem przy herbatce zrobiliśmy sobie muzyczny wieczór przy gitarce i opowieściach o sobie i przygodach.
  W Kairze zostaliśmy w sumie na tydzień, by załatwić wizy do Sudanu i Etiopii i oczywiście pozwiedzać to niesamowite miasto. Poruszanie się po mieście dzięki instruktarzowi Pawła okazało się całkiem proste i tak tanie, że szkoda było marnować czas na jazdę rowerem do centrum i przeciskanie się w korkach. 0.75 EP (funt egipski) kosztował busik spod domu do metra i 1EP za metro, w sumie dojazd do centrum i z powrotem 3,5 EP (ok. 2 zł)
  Do zdobycia wizy sudańskiej potrzebowaliśmy listu polecającego z polskiej ambasady ale okazało się, że ze względu na niezbyt stabilną sytuację w Sudanie nie otrzymamy takowego listu. W ambasadzie sudańskiej dogadaliśmy się jednak, że wydadzą nam wizę bez tego listu (100$ za miesięczny pobyt) dzięki czemu zaoszczędziliśmy 54$. Wiza etiopska kosztowała nas 30$ na 3 miesiące pobytu ale jej ważność zaczyna się z datą jej wydania! (my w tym czasie musimy przejechać na rowerach jeszcze Egipt i Sudan.
  Na zwiedzanie Kairu poświeciłem kilka dni pieszych wędrówek po zaułkach różnych części miasta. Wiele pięknych kamienic, targowe dzielnice z mnóstwem straganów poprzedzielanych wąskimi uliczkami, wiele pięknych meczetów, Cytadela z muzeum wojennym, meczetami i niesamowitym widokiem na Kair i piramidy w oddali, na tle zachodzącego słońca. Miałem też okazje zapuścić się do „miasta umarłych” - to stary cmentarz, który zamieszkuje ponad 2 mln ludzi. To prawie normalna dzielnica miasta, z komunikacją miejską , szkołami, sklepami, tyle że mieszkańcy swe gniazdka uwili w grobowcach!
  Jeden dzień poświęciłem na wyjazd pociągiem( 41EP za pośp. II kl) do Aleksandrii. Niestety trafiłem tam na sztormową pogodę i zwiedzanie często przerywał mi ulewny deszcz. Nadmorskie nabrzeże usiane jest kolonialnymi, pięknymi kamienicami ale moja uwagę przykuwały powyrzucane na drogę przez fale łódki i pozalewane ulice, przez co nie miałem szans dostać się do cytadeli. O ile na nabrzeżu bałagan można zrzucić na sztorm o tyle po zagłębieniu się w dalsze uliczki bałagan można zobaczyć na każdym kroku – zaniedbane domy, porozrzucane wszędzie śmieci i kozy wypasające się na śmietniskach. Mimo tego miasto ma swój urok i duszę. Wieczorem wróciłem pociągiem z powrotem do Kairu.