Środa 15 grudzień

Rano swym wcześniejszym przybyciem zaskoczył nas gospodarz domu – Paweł. Ogarnęliśmy zatem porządki w domu, przygotowaliśmy nasze rumaki do drogi.

Pojechaliśmy jeszcze odebrać nasze etiopskie wizy i zrobić zakupy na drogę. Chcieliśmy podziękować za gościnę i pożegnać się z Pawłem ale niestety nie udało się nam go dobudzić po jego długim locie z RPA. Zostawiliśmy list pożegnalny i w drogę. Pojechaliśmy do piramid w Gizie. Niestety było już pozamykane ale daliśmy się namówić na konną wycieczkę do piramid za 70 egipskich funtów. Dla Adeli było to odświeżenie wieloletnio praktykowanej jazdy konnej natomiast dla Krisa i mnie była to pierwsza jazda konna. Miałem w sumie pierwszą styczność z koniem w wieku 12 lar – wskoczyłem na konia z jednej strony i spadłem z drugiej :) Wrażenia z samej jazdy miałem bardzo miłe i spodobała mi się jazda konna mimo że nie bardzo udawało mi się jeszcze przechodzenie do galopu po pustyni ale to może przy kolejnej okazji się nauczę. Krzysiek miał trochę więcej stresu ze swą pierwszą jazdą ale miał przy sobie indywidualną zawodową instruktorkę Adelę. Rozczarowało mnie jedynie to, że z obiecanej bliskości piramid mogliśmy zobaczyć jedynie ich zarysy z odległości 2-3 km zza płotu! Wróciliśmy do rowerów i wyjechaliśmy gdzieś za miasto pod namiot.

 

Czwartek 16 grudzień
Rano wróciliśmy do Gizy by zobaczyć w blasku dnia te niesamowite budowle. Wstęp na teren piramid i Swingsa kosztował 60 funtów (30 studencki) Przewijały się tu tysiące turystów . Może to i trochę przereklamowane miejsce ale było ono jednym z wielu miejsc w mojej podróży, które pragnąłem zobaczyć, no i marzenie się spełniło! Spędziliśmy w Gizie cały dzień na pogaduchach, gotowaniu i jedzeniu :) Nocowaliśmy znów za miastem pod namiotem

 

Piątek 17 grudzień

Pokierowaliśmy się wzdłuż kanałów na południe. Tu policja wystawiła nam eskortę (bez naszej prośby ani zapytania!) i co kilka km zmieniało się auto z obstawą i za każdym razem ta sama nawijka do nas; skąd jesteście ? Jak masz na imię? A dokąd jedziecie?. Po 2 godzinach eskorta odpuściła nam za to na trasie zatrzymało się czerwone auto z którego wysiadł nasz gospodarz z Kairu – Paweł z kolegami polakami! Jechali na zwiedzanie piramid w Dachur, więc pojechaliśmy za nimi. Wstęp 30 funtów (15 ulg..) Pogadaliśmy trochę z Pawłem, zwiedziliśmy w środku piramidę: do wewnątrz prowadzi wąski, długi ze 100m schodzący stopniowo w dół korytarz, przez który trzeba iść mocno pochylonym a w środku piramidy tak śmierdzi moczem, że szybko się stamtąd ewakuowaliśmy. W oddali widzieliśmy drugą piramidę, tzw. załamaną ale nie chciało się nam tam już jechać. Pożegnaliśmy się z Pawłem i ruszyliśmy dalej na południe. NA nocleg przebiliśmy się przez jakąś wioskę w stronę Sahary i rozbiliśmy się na jej obrzeżach. Po godzinie przyszła jakby rada wioski i chcieli nas koniecznie ugościć we wsi, bo tutaj na pustyni to niebezpiecznie! Nie chcieliśmy się stąd ruszać, bo wszystko już mieliśmy gotowe do spania. Starszyzna wróciła do nas po godzinie, rozpaliła opodal ogień i czwórka mężczyzn czuwała przy nas aż do rana !

 

Poniedziałek 20 grudzień

po kilku spokojnych dniach bez eskorty dziś uczepiła się nas policja i musieliśmy kontynuować dalszą drogę w eskorcie policji. Niem mogliśmy się już rozbijać gdzie chcemy bo gliny nie pozwalały na to. Zaproponowali nam nocleg koło posterunku policji w Deirut, rozbiliśmy namioty na jakimś ogrodzonym terenie pod czujnym okiem uzbrojonej policji.

 

Wtorek 21 grudzień

Dziś gliny nie odstępowały nas na krok. Jedynie w Asiut udało mi się urwać glinom, bo rozdzieliliśmy się, by skorzystać z netu, zrobić zakupy i zjeść coś. Spotkaliśmy się po 2 h ale gliny czuwały wciąż przy Adzie i Krisie. Skorzystaliśmy za to z naszej ochrony by wyprowadzili nas z miasta. W Abu Tig zaproponowali nocleg na terenie posterunku policji – okazało się całkiem fajne miejsce z ogrodem, palmami i dostępem do toalety.

 

Środa 22 grudzień

W Sohag skorzystaliśmy z naszej obstawy by znaleźć fajne miejsce z falafelem, kafejkę internetową, zakupy ale nasza obstawa złapała gumę w samochodzie, wiec powiedzieliśmy, że nie mamy czasu czekać i ruszyliśmy bez nich. Niestety o dziwo po kilku minutach dogonili nas ale zgubiliśmy ich zaraz na rondzie, bo wyprzedzili nas i odbili w prawo, więc my za to w lewo i baj baj :) Znaleźli nas parę minut później i byli już nieźle wkurzeni! My na to, że nie chcemy ich ochrony ale i tak się nie odczepili. Zostawili nas za to na chwilę za miastem i mieliśmy szanse odbić gdzieś w boczną drogę ale Kris złapał gumę więc nici z ucieczki. Okazało się jednak, że gliniarze minęli nas niezauważeni. Wbiliśmy do wioski, dostaliśmy od sklepikarza zaproszenie na kawę i potem zaproszenie na nocleg u jego wuja prawnika w domu. W eskorcie policji było by to niedopuszczalne. Dzięki temu mogliśmy zobaczyć jak wygląda życie egipskiej rodziny od środka, choć nie do końca, bo tylko Ada mogła zobaczyć część żeńską rodziny i życie od kuchni. Nam facetom nie było to dane. Zjedliśmy z gospodarzem kolację w gościnnym stylowym ale nieźle zakurzonym pokoju. Do porządków nie przykładają tutaj zbytnio uwagi nawet goszcząc kogoś z zewnątrz. Za pomocą google translatora pogawędziliśmy do późnego wieczora.

 

Czwartek 23 grudzień

Koło 9tej zjedliśmy z panem domu śniadanie, herbatka przed domem i w drogę. Chcieliśmy na Wigilię dotrzeć do Luxoru, by tam spędzić święta Bożego Narodzenia ale mieliśmy do pokonania 210 km. Postanowiliśmy przycisnąć dziś ile się da by jutro koło południa dotrzeć na miejsce. Mieliśmy wiatr w plecy więc ładnie się śmigało. Na trasie jakiś gość próbował zajechać drogę Adeli ale dobyłem kija i pognałem gościa aż poczułem smród palonej gumy z jego opon! Zrobiliśmy sobie obiadek gdzieś na poboczu. Pod koniec namierzyli nas gliniarze z pretensją, że nie mamy ochrony a my za to opieprzyliśmy ich, że nie zamawialiśmy i nie życzymy sobie ochrony policji. Niestety i tak siedzieli nam na ogonie aż do Nag Hamadi. Tu się przydali do znalezienia właściwej drogi na most przez Nil. Stamtąd pomknęliśmy boczną dróżką i dopiero pod wieczór namierzył nas patrol i eskortował nas. Chcieliśmy go zgubić w jednej wiosce ale sami się wpędziliśmy w ślepy zaułek i musieliśmy skorzystać znów z pomocy eskorty by znaleźć właściwą drogę. Przejechaliśmy jeszcze z 40 km główną drogą aż do Qene pobijając nasz grupowy rekord 142 km w ciągu jednego dnia. Tu policjanci na naszą prośbę zezwolili nam nocować przy posterunku, tuż przy głównej drodze. Byliśmy tak padnięci po tym długim etapie że we śnie nie przeszkadzały mi zbytnio nawet przejeżdżające 2m od głowy ciężarówki.

 

Piątek 24 grudzień WIGILIA

Wstaliśmy wcześnie rano i o 6tej byliśmy już gotowi do drogi, na szczęści gliniarze mogli ruszyć dopiero o 7ej, wiec mimo ich oporów i nalegania ruszyliśmy sami. Po godzince śniadanie gdzieś na uboczu by nas za szybko nie namierzyli i ruszyliśmy boczną dróżką. Dopiero w pobliskim miasteczku jak Krzychu wyłożył się na skrzyżowaniu to gliny nas namierzyły i znów mieliśmy niechcianą eskortę. Przed Luxorem eskorta odpuściła. Na miejsce dotarliśmy koło południa. Udało nam się dogadać z przeorem franciszkanów pozostanie w klasztorze na 2-3 noce na okres świąt. Mieliśmy do dyspozycji jeden duży pokój. Zostawiliśmy graty, poszliśmy zrobić zakupy a potem wspólnie przygotowaliśmy wigilijną wieczerzę. Zrobiliśmy makaron z sosem pomidorowym z cebulką i czosnkiem i jajka do tego a na deser sałatka owocowa z czekoladą i jogurtem – mniam mniam :) O 22:00 poszlismy wspólnie na pasterkę po włosku i angielsku. Po mszy na placu przed kościołem zaczęło się huczne świętowanie; dzielenie ciastkiem świątecznym i obsypywanie sztucznym śniegiem ze sprayu w atmosferze kolędowej.

 

Sobota/ niedziela Bożego Narodzenia 25/26 grudzień 2010

Święta spędziliśmy na odpoczynku, zwiedzaniu Luxoru, zakupach i porządkach w sakwach. Zaczęło mnie boleć gardło. Pierw leczyłem się babcinym sposobem prze płukanie gardła solą ale ból się nasilał. W drugie święto spotkalismy naszego znajomego Josha z którym podróżowaliśmy wspólnie przez Jordanię oraz Kostię, Rosjanina autostopowicza poznanego w Damaszku . Poznaliśmy też innego rowerzystę Iwa z Belgii który tak jak my zmierza do Cape Town.

 

Wtorek 28 grudzień

W nocy mój ból gardła nasilił się do tego stopnia, że nie mogłem już śliny przełykać.

Rano zgłosiłem się do szpitala. Okazało się, że mam ostre zapalenie migdałów. Lekarz przepisał mi silny antybiotyk i silne środki przeciw bólowe bym mógł w ogóle zażyć jakieś leki i móc choć płyny przyjmować! Koło południa wraz z Adą i Krisem ruszyliśmy na południe w stronę Aswanu. Nogi i ręce miałem zdrowe, więc nie przeszkadzało to w jeździe. Udało się nam przejechać tego dnia ponad 70 km i rozbiliśmy się nad samym brzegiem Nilu. Podczas kolacji mogliśmy podziwiać przepływające kolorowe statki wycieczkowe przy blasku księżyca – nie wiem jak dla Zenka ale dla mnie bomba !

 

Czwartek 30 grudzień

Po fajnym noclegu w alei palmowej ruszyliśmy o zmierzchu w dalszą drogę. Trasa była bardzo gęsto obstawiona całymi kordonami policji a na poboczach stało mnóstwo dzieciaków z chorągiewkami. Skąd oni dostali cynka, że będziemy tu właśnie przejeżdżać? Miło było być pozdrawianym przez rzesze wielbicieli i wielbicielek :) Jak się okazało powitanie te było zgotowanie z okazji przejazdu prezydenta Egiptu ale spora część wiwatów i nam się udzieliła :)

Koło południa udało nam się dotrzeć do Aswanu. Tu spotkaliśmy znów Josha wraz z parą rowerzystów z Niemiec – Danielem i Simoną. Razem wbiliśmy do Youst hostelu gdzie było jeszcze dwóch rowerzystów z Belgii i belg Iw. Całą dziewiątką zajęliśmy jeden 9cio osobowy pokój (10 funtów/os) Wieczorem spotkaliśmy jeszcze Kostię który wraz ze znajomą Lioną też z Rosji zrobili kurs tańca na jednej z ulic miasta. Ja zajmowałem się kierowaniem ruchem. Było niezłe show z tych tańców, takie małe przedbiegi przed Sylwestrem :)

 

Piątek 31 grudzień ASWAN

Po śniadaniu w hotelowej jadalni większość z nas zajęła się serwisowaniem rowerów, pracą na laptopach, porządkami w sakwach itd. Zrobiliśmy jakieś zakupy na wieczór w sklepie bezcłowym i po 19:00 zasiedliśmy wspólnie w gronie rowerzystów przy piwku i kuszari (makaron z ryzem, soczewicą i pikantnym sosem).Dołączyła do nas też para rowerzystów z USA. O 20ej powitaliśmy wraz z Kostią nowy rok u niego w Tomsku a o północy tutejszy nowy rok z piwkiem i paroma fajerwerkami. Wpadła grupka egipskich muzyków ale jakoś nie wpasowali się w towarzystwo i trochę popsuli naszą imprezkę. Przenieśliśmy się stopniowo do naszego pokoju. Wyciągnąłem gitarę i zaczęła się imprezka przy dzwiękach gitary do 3ciej rano :)

 

Sobota 1 styczeń 2011 NOWY ROK

Nie było nam dane pospać za długo, tuz po śniadaniu o 9ej ruszyliśmy razem zakupić bilety na poniedziałkowy prom do Sudanu (320 funtów + 50 za rower). Po powrocie odespałem jeszcze imprezkę. Z ekipą poprzeglądaliśmy mapy Sudanu, Etiopii i Kenii. Wieczorem poszedłem na mszę noworoczno-niedzielną.

 

Poniedziałek 3 styczeń

Wczoraj wieczorem całą 9cio osobową ekipą dotarliśmy do portu w Aswanie (18km) i rozbiliśmy się tuż przy stacji kolejowej. Przez całą noc jakieś araby trajkotały jak najęte-przegnałem ich kijem. Chwilę potem ktoś zaparkował i zostawił na chodzie terkocącego busa tuż przy naszych namiotach – jak wyszedłem z miną kilera z namiotu w kierunku kierowcy to dość szybko zajażył o co mi biega i zgasił silnik. Gdy przed 6tą rano zajechała przeraźliwie hałasująca lokomotywa to już było po spaniu a od zmierzchu cinkciarze wypytywali nas o wymianę kasy. Zebraliśmy się o 7ej, śniadanko na miejscu i ustawiliśmy sie w kolejkę do odprawy na prom. Ludzie pchali się dosłownie jak bydło! Musieliśmy rowerami zataranować drogę, bo zawsze ktoś próbował się przecisnąć bokiem. Na miejscu uiściliśmy opłatę 50 funtów za rower i 2 funty opłaty skarbowej. Musieliśmy zdejmować po kolei sakwy do prześwietlenia. Przed 11:00 wprowadziliśmy rowery na rufę wiekowego promu i ulokowaliśmy się na samej górze w cieniu łodzi ratunkowej. Dotarł do nas też Kostia. Załadunek ludzi i towarów trwał jeszcze do 16ej. Przeszliśmy na pokładzie sztukanckie badanie lekarskie – mierzenie temperatury w uchu – wrazie gorączki mogli cię odesłać na pokład. Adela miała właśnie gorączkę ale poszedłem za nią na badanie i spoko! Koło 17ej prom ruszył wreszcie i po chwili moglismy podziwiać zachód słońca nad taflą zalewu Naser. Po zmroku dość szybko zrobiło się wietrznie i zimno więc zaszyliśmy się w śpiworach do snu.

O poranku mogliśmy zobaczyć na brzegu zalewu oświetloną promieniami wschodzącego słońca niesamowitą starożytną świątynię Abu Simpel. Po 10:00 dotarliśmy do celu – portu Wadi Halfa w SUDANIE.

C.d.n.