Drukuj

Wtorek 4 styczeń
Po 11;00 jako ostatni opuściliśmy pokład promu z naszymi rumakami. Odprawa portowa przebiegła dość sprawnie i koło południa opuściliśmy port a po 5 km dotarliśmy do miasteczka Wadi Halfa.

Tu udało nam się szybko znaleźć biuro rejestracji przybyłych. Niestety procedura rejestracji nie dość, że kosztuje 100 funtów sudańskich to jeszcze jest bardzo skomplikowaną procedurą. Ponad godzinną bieganiną między urzędnikiem, okienkiem i oficerem. Po tej bieganinie wraz z całą 11 osobową ekipą rowerzystów zajechaliśmy do baru na obiadokolację a potem do hotelu – 7 funtów (tj. ok. 2$) Za tą cenę były 2 lub 3 łóżka w betonowym pokoju pod strzechą, zbiorowy „kibelek :na Małysza” oraz miejsce na umycie się, teoretycznie zwane prysznicem a praktycznie w rogu stał kubeł z wodą z którego można było się polewać.

Środa 5 styczeń
Wstałem wcześnie rano, by zrobić zakupy na targu. Adela kiepsko się czuła więc ruszyliśmy dopiero koło 11ej, Przed nami ponad 100 km odcinek piaszczysto skalistej pustyni. Na szczęście mieliśmy do dyspozycji nowiutki asfalcik made in China oraz silny wiatr w plecy więc cięliśmy jak przecinaki!

Piątek 7 styczeń
Wczoraj późnym wieczorem dojechała do nas para Niemców Simona i Daniel. Wraz z nimi będziemy kontynuować podróż. Ruszyliśmy o 8ej bez śniadania i po godzinie zrobiliśmy śniadanie w pobliżu Nilu. Po śniadaniu poszedłem przetestować mój filtr Katadyne i przefiltrowałem 4 litry wody wprost z Nilu. Z mulistej wody po przefiltrowaniu otrzymałem krystalicznie czystą wodę ale po każdym litrze musiałem przeczyszczać filtr ceramiczny. Trasa wiodła teraz wzdłuż Nilu – połączenie bujnej zieleni wokół rzeki z bezkresnymi piaskami pustyni. Koło 18:00 tuż przed zmrokiem rozbiliśmy się gdzieś za wydmą. Pogawędziliśmy wspólnie podczas gotowania posiłku i w kimę.

Niedziela 9 styczeń
Wczoraj po południu naszą piątka dotarliśmy do Dongoli. W centrum spotkaliśmy resztę naszej braci rowerowej. Zrobiliśmy zakupy, skorzystaliśmy z internetu i wraz z Niemcami  wyjechaliśmy wieczorem za miasto pod namioty. Rano ja ruszyłem najwcześniej, by zreperować stopkę, wymienić łożyska w przednim kole, podcentrować tylne koło – niestety mam kilka wgnieceń w obręczy przez co szarpią hamulce i kwalifikuje się to do wymiany. Dołączyłem do Ady i Krisa na neta potem jeszcze jakieś zakupy i wróciliśmy na ten sam nocleg pod palmami.

Poniedziałek 10 styczeń
Ruszyliśmy zza Dongoli przed 7;00 w piątkę; Ada z Krisem, Simona z Danielem (Niemcy) i ja. Przed nami 175 km pustyni do Karimy. Koło 8;30 Kris złapał gumę a Daniel musiał wymienić wybrzuszoną oponę, więc zrobiliśmy przerwę śniadaniową. Kwadrans po starcie ja złapałem gumę ale nie chciałem już blokować ekipy, więc pojechali dalej a ja zostałem załatać. Po kolejnym kwadransie zatrzymała się przy mnie druga 4 osobowa ekipa naszym znajomych rowerzystów; Josh, Iw, John i Seyde. Pojechali dalej a ja dopiero po kolejnej pół godz. uporałem się z łataniem. Wiatr nie był zbyt sprzyjający więc dość trudno było dognać moją grupę. Dokoła mnie bezkres pustyni, jedynie co jakiś czas mogłem dojrzeć wielbłądy spacerujące po rozpalonej słońcem ziemi. Koło 14;00 dogoniłem moją ekipę na przerwie obiadowej. Posiliłem się i po godzinie ruszyliśmy wspólnie przemierzać sudańską pustynię. W pięcioosobowej drużynie było nam dużo łatwiej pokonywać silny boczny wiatr – tak jak w peletonie zmienialiśmy się co 10 min. osłaniając się wzajemnie od wiatru.

Czwartek 13 styczeń
Wczoraj przed południem dotarliśmy do Karimy. Chciałem kompresorem wyrównać sobie oponę na tyle i przy 5 barach obręcz rozeszła się na boki – teraz będę musiał się rozejrzeć za nowym kołem lub przynajmniej obręczą i dobrym fachowcem, który mi przeplecie koło! Teraz nie będę miał możliwości używania tylnego hamulca – na szczęście aż do Chartumu mamy praktycznie płasko! Na necie próbowałem znaleźć jakieś rozwiązanie na naprawę lub wymianę koła ale przysyłanie tu jakichkolwiek paczek wiąże się ze sporymi kosztami  i raczej długim czasem oczekiwania na przesyłkę. Wieczorem wraz z Niemcami rozbiliśmy się u podnurza starożytnych piramid.
   Dziś wcześnie rano wspięliśmy się na szczyt wysokiej góry z której obejrzeliśmy wschód słońca nad pustynią i Karimą, na szczycie zjedliśmy śniadanko. U podnurza góry mogliśmy dojrzeć ruiny starożytnej świątyni. Zjechałem z góry po piaszczystym zboczu i w blasku słońca mogłem przyjrzeć się z bliska piramidom w Karimie. Są nie tak okazałe jak w Gizie ale dużo lepiej zachowane, bardziej szpiczaste. Niestety rabusie w poszukiwaniu skarbów zniszczyli częściowo niektóre z nich. Wzdłuż Nilu dotarliśmy naszą piątką do mostu i przeprawiliśmy się na drugą stronę Nilu, po 2-3 km odbiliśmy w prawo w stronę lotniska. Złapałem gumę z tyłu – przebicie od strony obręczy. Dognałem potem ekipę na skrzyżowaniu do Atbary, na stacji paliw. Tam zjedliśmy sobie swój posiłek obiadowy, uzupełniliśmy jeszcze wodę na 265 km odcinek pustynny (ja 14 l a Ada z Krzychem po 20 l). Po 10 km trasy znów złapałem gumę na tyle. Posłałem ekipę w dalszą drogę by nie marnowali wraz ze mną czasu i wody. Postanowiłem wymienić opaskę na obręczy. Wtedy okazało się dlaczego obręcz się aż tak rozeszła na boki – pękła od środka na połowie obwodu !!! Teraz to naprawdę marnie przedstawia się dalsza moja jazda ale postanowiłem spróbować przejechać jeszcze etap do Atbary i tam szukać ratunku. Z tym kołem mogę zapomnieć o przeprawie przez etiopskie góry! Jak dojadę do Chartumu to będzie wielki sukces! Po złożeniu koła do kupy ruszyłem w pościg za grupą. Ten etap pustynny bogatszy był w życie; sporo więcej wielbłądów, czasem nawet połacie suchej trawy czy dzikich melonów , gdzie wypasały się kozy. Mijałem też czasem jakieś pojedyncze domostwa i małe wioski. Pod wieczór dogoniłem ekipę i rozbiliśmy się gdzieś na poboczu.

Niedziela 16 styczeń
Wczoraj dała nam ostro popalić burza piaskowa. Musieliśmy osłonić twarze chustami i pełne okulary, bo piach strasznie smagał po skórze. Do tego silny, boczny wiatr rzucał nami po całym asfalcie. Nocowaliśmy przy opuszczonych glinianych domach 7 km przed Atbarą.
Dziś też dała nam jeszcze trochę popalić burza piaskowa ale po przekroczeniu Nilu nie kierowaliśmy się do Atbary tylko na południe, do El Damer. Tu zrobiliśmy zakupy, zjedliśmy fula, wypiliśmy świetną kawkę. Wyjechaliśmy na główną drogę i na stacji paliw zakleiłem gumę z tyłu, wymyłem rower po burzy piaskowej – od strony wiatru wyglądał jak wypiaskowany a z drugiej zasyfiony piachem! Skorzystaliśmy tu też z prysznica i załapaliśmy się nawet na kolację – jak to w Sudanie bywa, na fula (fasola z chlebem) Wieczorem wybiliśmy z 10 km za miasto i rozbiliśmy się na poboczu.

Poniedziałek 17 styczeń
Dziś wiatr pchał nas jak szalony! Obawialiśmy się trochę kierowców ciężarówek – pociągów drogowych; ciągnik siodłowy + 2 naczepy, że będą nas spychać z drogi. Była to główna trasa z Port Sudan do Stolicy, wąska, bez żadnego pobocza. Okazało się, że byli oni dużo bardziej ostrożni niż nasi polscy Tirowcy. Nikt nie wciskał się na trzeciego, zwalniali zawsze za nami gdy widzieli auto znad przeciwka.. Po drodze w oddali minęliśmy piramidy w Meroe i Royal City ale nie chciało nam się odbijać na zwiedzanie. Pokręciliśmy jeszcze z wiatrem do wieczora i rozbiliśmy gdzieś między krzewami.

Wtorek 18 styczeń
Przed południem odbiliśmy 6 km z trasy w stronę Nilu do Shendi. Tu uczepiło się nas jakiś dwóch natrętnych typków na motorze, więc pognaliśmy ich z Krzychem kijami. Trzymali się nam na ogonie ale już ze sporym dystansem. Chcieliśmy namierzyć neta więc pozwoliliśmy się im zaprowadzić a oni zaprowadzili nas na policję – co za CKMy - ciężko kapujące maszyny! Jak się chwilę potem okazało tych dwóch to byli policjanci, tyle ze po cywilu. A chodziło im o to, ze każdy przyjezdny w Shendi musi zarejestrować na policji swoje przybycie! Stamtąd po kwadransie biurokracji pojechaliśmy wreszcie na neta. Obdzwoniłem kilka sklepów rowerowych by doradzić się odnośnie mocnych obręczy. Zorientowałem się z cenami za przesyłki – paczka z kołem i częściami 4-5 kg z Polski do Chartumu w Sudanie kosztowałaby trochę ponad 400 zł – nie jest to tanio ale DHL życzył sobie 900 euro! Wieczorem na nocleg zaprosił nas student medycyny z Awganistanu. Wraz z zaproszonymi jego znajomymi znawcami koranu przy herbatce podyskutowaliśmy sobie na temat islamu i kultury sudańskiej. To był jakby akademik – oddzielnie dziewczyny i chłopaki. Na noc chcieli Adę dać do dziewczyn ale nie zgodziła się – dla bezpieczeństwa mówili, że są małżeństwem z Krzychem. Zatem chłopacy którzy tu mieszkali przenieśli się do innego lokum a naszej trójce pozostawili całe mieszkanie do dyspozycji!

Środa 19 styczeń
Dziś znów walczyłem na necie by znaleźć jakieś rozwiązanie z moim tylnym kołem. Podczas poszukiwań nasi znajomi Simona i Daniel, którzy dotarli do Chartumu dali mi cynka, że tam na campingu jest ekipa serwisowa Tour De Africa i mam sporą szansę na zdobycie koła lub choć obręczy. Zrobiliśmy jeszcze małe zakupy, kupiłem też sudańską kartę SIM i ruszyliśmy 20 km za miasto.

Czwartek 20 styczeń
Wstaliśmy wraz ze wschodem słońca o 7:15, śniadanko na miejscu. Postanowiłem ruszyć sam,by jak najszybciej dotrzeć do Chartumu i dorwać jeszcze gości z serwisu Tour De Africa.. Miałem do przejechania ponad 150 km! Jechało się fajnie, wiatr często pomagał mi, udało mi się 2 posterunki policji ominąć bez zatrzymywania dopiero na 3cim po 3 godzinach jazdy bez przerwy zatrzymali mnie gliniarze do sprawdzenia, więc odpocząłem sobie przy okazji i dalej w drogę. Na trasie zatrzymała mnie ekipa telewizji sudańskiej i umówili się ze mną na wywiad w stolicy. Po 100 km w siodle nawet mimo odpoczynku czułem zmęczenie. Finalnie koło 19stej po 160 km udało mi się dotrzeć do Chartumu, do Blue Nile Sayling Club. Spotkałem się z gośćmi z serwisu ale nie mieli ze sobą żadnych części – każdy zawodnik zaopatruje się sam w części. Dali mi cynka, że jutro o 6ej rano ma się zjawić zawodnik z Chartumu, który może się orientować gdzie w tym mieście szukać dobrych części. Zostałem tu na campingu (5$) pod namiotem.

Piątek 21 styczeń
Wstałem o 6ej i czekałem godzinę aż w końcu pojawił się oczekiwany gość. Dał mi namiary do jednego dobrego mechanika rowerowego, dawnego zawodowego kolarza sudańskiego. Wróciłem do namiotu odespać wczorajszy ciężki dzień. Wstałem o 10ej na śniadanie, spakowałem manatki i próbowałem pisać notatki ale widząc załadowany obok mnie rower co chwila ktoś mnie zagadywał. O 14ej zjawiła się ekipa telewizyjna i zaczęli kręcić ze mną wywiad. W trakcie dotarła Adela z Krzysiem i dołączyli do wywiadu. Potem jakiś łepek z gazety chciał też z nami zrobić wywiad i zaprosił nas na przejażdżkę motorówką po Błękitnym Nilu. Zjedliśmy jeszcze na campingu fula i spotkaliśmy się z Omerem z Cauch Serfingu (kontakt załatwiła nam moja kumpela Ewelina K.) Omer pokierował nas do Om Durmanu na cmentarz muzułmański gdzie mogliśmy obejrzeć co piątkowe niesamowite tańce religijne – setki muzułmanów tańczących w okręgu w rytmie wielkich bębnów! Stamtąd za Omerem pojechaliśmy do jego domu. Wraz z rodzicami miał do dyspozycji wielkie mieszkanie. Pierw przyjął nas w wielkim pokoju gościnnym i zaprosił jeszcze parę Amerykana i Polkę z którymi pogawędziliśmy przy herbatce. Omer do dyspozycji dla naszej trójki zostawił całe 200m mieszkanie na piętrze!

Sobota 22 styczeń
Rano udałem się na wielkie targowisko w Om Durmanie. Skontaktowałem się z mechanikiem Ezerdinem. Po godzinie poszukiwań udało mu się znaleźć jakąś solidniejszą obręcz. Niestety miałem pęknięte 2 szprychy na tyle i musiałem się cofnąć 5 km po moje zapasowe szprychy. Po południu przeplótł mi starą, pękniętą obręcz na nową, w zasadzie używaną ale w dobrym stanie. Kosztowała mnie 35 funtów sudańskich + 10 za przełożenie, razem około 12 $. Części które można tu dostać to praktycznie sama chińszczyzna o mizernej jakości ale z tą obręczą mam nadzieje przeprawić się przez góry Etiopii chociaż do Kenii.

W Chartumie zostaliśmy aż do wtorku. Zwiedzaliśmy starą część Om Durmanu, podziwialiśmy niesamowite szklane wieżowce Chartumu, odwiedzaliśmy miejsca, gdzie w 60tych latach mieszkali Adeli dziadkowie z jej mamą. Adela po tygodniu od reklamacji doczekała się nowej kuchenki Primus Omnifuel prosto ze Szwecji.

Wtorek 25 styczeń
Odespaliśmy rano do 9ej wczorajszą nocną pogaduchę z Omerem. Wzięliśmy się za pakowanie manatków, po załadowaniu roweru okazało się znów że mam gumę a zakupione dętki mają za krótki wentyl! Ruszylismy dopiero koło 13ej. Po 30 km na obrzeżu Chartumu spotkaliśmy się i pożegnaliśmy z Omerem i zatrzymaliśmy kawałek dalej na lunch (fetę-fasola mieszana razem z chlebem) w przydrożnej knajpce. Ujechaliśmy koło 50 km i rozbiliśmy gdzieś w głąb pola.

Czwartek 27 styczeń
do Wadi Medani wiatr nam jeszcze sprzyjał. Przed miastem odbiliśmy w lewo na most przez Nil. Zatrzymaliśmy się na obiad w knajpce (tradycyjnie feta) Przełożyłem opaskę i dętkę z przodu do tyłu a na przód dałem nową dętke i opaskę ciętą z dętki. Niestety pod wieczór znów złapałem gumę z tyłu – odkleiła się stara łatka. Wieczorem dogoniłem Adę i Krisa już na noclegu gdzieś przy drodze.

Piątek 28 styczeń
Wstaliśmy o 7;30, śniadanko na miejscu. Zobaczyłem, że znów mi zeszło powietrze,więc Ada Z Krzychem ruszyli sami. Niestety nie udało mi się namierzyć dziury. Dziś musiałem zmagać się z wiatrem w twarz i dogoniłem ich dopiero po 11ej. Koło południa zatrzymałem się gdzieś przy kompresorze i tam na szczęście w cieniu mogłem na spokojnie namierzyć i zakleić dziurę. A&K ruszyli dalej.Niestety po 3 km znów guma z tyłu, tym razem w pełnym słońcu (grzało niemiłosiernie!) na poboczu zabrałem się za łatanie. Musiałem zedrzeć starą łatkę co zajęło sporo czasu. Wiatr sypał trochę piachem po oczach, więc by nie nasypało do opony piachu składałem koło na asfalcie. Większość kierowców omijała mnie bez problemu ale jeden kierowca ciężarówki nie mając nic znad przeciwka dał tylko po klaksonie i skierował się prosto na mnie! W ostatnim momencie złapałem koło i odskoczyłem na pobocze, zdążyłem mu pomachać kołem przed nosem i zbluzgać łaciną. Zatrzymał się 200m dalej i zaczął cofać z naczepą wprost na mój uziemiony rower! Byłem tak wkurzony, że wyciągnąłem gaz, złapałem za kija i pobiegłem mu na spotkanie prosto do kabiny. Jak zobaczył mnie w lusterku z kijem na wysokości ciągnika, zagotowały się koła i zaczął spieprzać. Zdążyłem mu wybić tylną lampę w naczepie za ten numer.
Wróciłem do roweru a oni zatrzymali się po kilkuset metrach i po chwili z kabiny wysiadło dwóch gości z kijami. Byłem tak wkurzony i zdesperowany w obronie mojego roweru i jednocześnie moich marzeń, że byłem w stanie walczyć z oby dwoma. Wystarczyło jednak, że wstałem od roweru z kijem w jednej i gazem w drugiej ręce i goście schowali się zaraz do kabiny i pojechali !!! Po 1,5 godzinie zmagań nie tylko z gumą ruszyłem w końcu dalej. Po zaledwie 10 km ujrzałem w oddali Adę i Krzycha na spoczynku w cieniu ale jeszcze 100m przed nimi znów guma!!! Dopchałem do nich i tam wygłodniały jak wilk zabrałem się za kolejne łatanie. A&K byli już i tak po 3 godz odpoczynku więc po kwadransie ruszyli dalej. Walczyłem znów ze zdzieraniem starej łatki ale finalnie jakimś cudem udało mi się na tył założyć nową dętkę z krótkim wentylem. Zjadłem jakieś kanapki i po 2 h koło 18ej ruszyłem wreszcie w dalszą drogę, chwile potem musiałem uzbroić się w oświetlenie i po 20;30 dotarłem do obozu A&K padnięty jak kaczka! To był dla mnie naprawdę ciężki dzień. Ostatkiem sił rozbiłem namiot i ległem jak zabity!

Niedziela 30 styczeń
Wczoraj wieczorem udało nam się dotrzeć do Gedarefu i przenocować pod namiotami przy posterunku policji. Zwinęliśmy się po 6ej rano. Musieliśmy uzupełnić wodę i gdyby była szansa to umyć się gdzieś. Udało nam się wbić do szpitala, tam nabraliśmy i przefiltrowaliśmy wodę (ja na fula 12 l), zjedliśmy swoje śniadanko i udało nam się skorzystać z prysznica. Odświeżeni i najedzeni koło 11 ruszyliśmy. Miasto w większości zabudowanie jest setkami jak nie tysiącami oryginalnych, okrągłych, drewnianych domków pod strzechą, widzieliśmy kilka składów budowlanych z materiałami do ich budowy. Pokierowaliśmy się za miasto na południe w stronę granicy z Etiopią. Po południu robiło się gorąco i koło 13ej zatrzymaliśmy się pod mostem na obiad i sjestę. Po 15ej znów w drogę. Mijaliśmy rozległe pastwiska na sawannie, tu i ówdzie tradycyjne drewniane okrągłe domki pod strzechą. Wiatr nam sprzyjał, więc mimo dość późnego startu udało nam się ukręcić 70 km. Rozbiliśmy się gdzieś na łące.

Wtorek 1 luty
Wczoraj wieczorem dotarliśmy do Gallabat, tu pokierowali nas na policję gdzie nas spisali i zabrali nasze zezwolenia na podróż ale nie chcieliśmy przekraczać granicy wieczorem więc zabrałem nasze Travel Permit i  cofnęliśmy się za miasto na nocleg pod mostem. Rano śniadanko na miejscu i koło 8ej wjechaliśmy  z powrotem do Gallabat. Zrobiliśmy małe zakupy pozbywając się reszty sudańskich funtów, uzupełniliśmy wodę i zaczęliśmy odprawę. Po odhaczeniu w urzędzie i pieczątce wyjazdowej przekroczyliśmy most graniczny i weszliśmy na teren Etiopii.

C.d.n.