Drukuj

KENIA, TANZANIA 2012

Życie doświadczyło mnie, że nic nie dzieje się przypadkiem! Bóg we wszystkim ma swój plan! Nie przypadkiem

miałem ten wypadek w Kenii! Gdyby nie ten wypadek, byłbym w tym czasie gdzieś w Ameryce Południowej razem z Adelą i Krzysiem a stamtąd ciężko byłoby wrócić do Polski. Bóg tak chciał i wiedział, że jedynie w taki wręcz można rzec brutalny sposób może mnie sciągnąć do domu, bym mógł cały rok spędzić razem z moją mamą zanim odeszła do Domu Pana! Jestem Jemu wdzięczny, za to wszystko czym mnie obdarzył w całym moim życiu a wszczególności podczas mojego ostatniego pobytu w Polsce. To był dla mnie piękny czas a także duża lekcja wiary! Jest tak wiele rzeczy do opowiedzenia, opisania, mam nadzieję że kiedyś będę miał czas, by to wszystko opisać i może wydać w jakiejś książce! Na razie Bóg dał mi szansę, bym mógł wrócić do tego co kocham od wielu lat - podróży rowerowych !!!

 


  Po ponad rocznej przerwie w podróży rowerowej dokoła świata spowodowanej moim wypadkiem w Kenii (czytaj we wcześniejszej części o Kenii) pod koniec lipca 2012 wróciłem z powrotem do Kenii. Chciałem wrócić do miejsca w którym skończyłem moją podróż, do Nairobi w Kenii, by tam podziękować wielu ludziom, którzy bardzo wiele pomogli gdy ja walczyłem o życie! Stąd też chciałem kontynuować dalej moją rowerową podróż na południe Afryki.
  Po prawie 3 tygodniach spędzonych w Nairobi mogłem wreszcie po roku i 3 miesiącach kontynuować moją wielką afrykańską przygodę! W planach miałem dojechać do Dar El Salam w Tanzanii, gdzie miałem dołączyć do innego polskiego rowerzysty - Michała Sałabana, który jest już w podróży rowerowej od maja 2011 - ruszył rowerem z samej północy Europy i jest w drodze na samo południe Afryki! Oto link do jego stronki:
http://north-south.info/pl/blog/
 
 Tak więc 12 sierpnia 2012 ruszyłem z Nairobi na południe w kierunku granicy z Tanzanią i dzięki temu mogłem wrócić do mojego normalnego życia :) Życia w podróży, gotowania na kuchence, spania w namiocie na łonie pięknej i bogatej, szczególnie na tym kontynencie matki natury! W zasadzie droga do Dar El Salam biegła najczęściej pośród rozległej sawanny raczej ubogą w zwierzynę. Z Arushy w Tanzanii kierowałem się na wschód, mijając koło Moshi ponad chmurami w oddali ośnieżony szczyt Kilimandzaro. Po drodze mogłem też po raz pierwszy w życiu zobaczyć ogromne, rozłożyste,  kilkuset letnie baobaby.
  Co do ruchu samochodowego, to wiedziałem, ze zarówno w Kenii jak i w Tanzanii trzeba uważać na wielce nieostrożnych kierowców, w szczególności autobusów i tzw. matatu, czyli małych pasażerskich busików. Sam miałem okazję w okolicy Meru w Kenii poruszać się takimi busikami, gdzie w 10cio osobowego busika wchodziło 18-20 osób! Ale rekordem dla mnie była tam jazda   Toyotą kombi - 5cio osobową - w 10 osób!!! 4 osoby na tylnym siedzeniu, to tam norma, 2 osoby w bagażniku-przerabiałem w Polsce :) Ale 4 osoby na przodzie, to już odlot !!!

  21 sierpnia dotarłem do Bagamoyo nad oceanem Indyjskim, gdzie ugościł mnie Musa, który kolejnego dnia pokazał mi pierwszą  i tym samym najstarszą misję katolicką we wschodniej Afryce! Zawitaliśmy też na targ rybny, by skosztować chapati z owocami morza!

  W czwartek 23 sierpnia dotarłem do Dar El Salam, gdzie na wjeździe do centrum napotkałem właśnie mojego przyszłego kompana podróży - Michała Sałabana. Przegadaliśmy całe popołudnie wędrując z miejsca na miejsce. Ja chciałem zobaczyć jeszcze wyspę Zanzibar, więc zakupiłem za 20$ bilet na jutro, by tam spędzić 2-3 dni. Michał chciał w tym czasie nadrobić swoje zaległości na stronie i zapasy pod skórą :) On nocował u kogoś z CouchSurfingu a ja miałem kontakt od Musy z Bagamoyo na nocleg w Dar ale jak się okazało, ten ktoś mieszkał 30km stąd a było już ciemno i jazda rowerem po ciemku w tym kraju byłaby szczególnie niebezpieczna! Ale mój anioł stróż czuwa nade mną niesamowicie! Okazało się że na stacji paliw na której się zatrzymałem jest wartownik z bronią - Alex, który po konsultacji z szefem pozwolił mi rozbić się na zapleczu pod namiotem i miał na mnie baczenie przez całą noc! Mogłem sobie szczerze zanucić:
„Pan mnie strzeże, Pan mnie strzeże, czuwa nade mną Bóg, On jest moim cieniem!” No i w ogóle:”Zaufaj Panu już dziś” :)

Piątek 24 marzec DAR EL SALAM - ZANZIBAR
Po noclegu na stacji paliw, gdy zwijałem swój majdan, podeszła do mnie kobieta i zaskoczona tym że śpię w tak mało komfortowych warunkach zaproponowała, że następnym razem mogę nocować na jej podwórku! Zgodziłem się, że po powrocie z Zanzibar z chęcia skorzystam :) Po 9ej spotkałem się z Michałem ambasadzie Malawi - chcieliśmy z Mozambiku pojechać przez ten kraj ale okazało się ża za wizę życzą sobie „only” 100$ !!! Ta cena bardzo skutecznie ostudziła nasz zapał do odwiedzenia tego kraju!
  Stamtąd pomknąłem już sam na prom na Zanzibar o 12:00. Zainstalowałem się z rowerem i dobytkiem na dziobie katamaranu i z jego burty mogłem podziwiać szybko przewijające się widoki na Dar El Salam i okoliczne wysepki. Po około 3h katamaran zawinął do Stown Town na Zanzibarze
  Miasto Stown Town okazało się bardzo urocze, z wieloma wąskimi, uroczymi uliczkami, starymi kamienicami, fajnym parkiem na nabrzeżu. Tu też spróbowałem swych sił z graniem. Zainteresowanie było całkiem spore i zrobiła się całkiem miła muzyczna atmosfera :) Udało się zarobić jakieś niewielkie pieniądze ale na jedzenie na kilka dni starczyło :) Na nocleg w mieście nie było mnie stać więc wieczorem uzbroiłem się w światła i kamizelkę odblaskową i ruszyłem za miasto. Jednak zabudowania i domostwa ciągnęły się kilkanaście kilometrów i dopiero po 20km udało mi się znaleźć miejsce gdzieś na uboczu.

Sobota 25 marzec Zanzibar
Po śniadaniu ruszyłem na południowy wschód wyspy i po południu dotarłem do Jambiani. Tu wbiłem do knajpki z hotelem na sodę - napój gazowany, dzieki temu za zgodą barmana mogłem zostawić tabołki pod jego okiem i mogłem po raz pierwszy wykąpac się w oceanie Indyjskim! Po kąpieli przesunąłem się na plażę obok i tam ugotowałem sobie obiad z widokiem na palmy i piaszczystą plażę :) Wieczorem wróciłem na wcześniejszy nocleg.

Niedziela 26 marzec Zanzibar
Rano po spakowaniu mojego majdanu ruszyłem do pobliskiego kościoła na mszę a potem już w do Stown Town. W mieście okazało się że najtańszy prom, za 20$ płynie dopiero wieczorem, więc miałem sporo czasu na zwiedzanie miasta a wieczorem na granie - znów zrobiła się miła wieczorna muzyczna atmosfera :) Zjadłem coś przy straganach i ruszyłem na prom do Dar El Salam. Załadowałem się na prom i o 22.00 katamaran ruszył z portu ale już po chwili zacumował do północy opodal portu a potem powoli płynął i o 6ej rano dotarł do Dar El Salam.

Poniedziałek 27 marzec Dar El Salam
Przeczekałem przy herbatce jeszcze na terenie portu a potem z Michałem spotkałem się przy ambasadzie Mozambiku. Okazało się, że by dostać wizę trzeba napisać pismo ze swymi danymi, przez jakie części Mozambiku jedziemy, trzeba też okazać potwierdzenie z banku, że posiada się na koncie 5000$ !!! Do tego jeszcze trzeba okazać rezerwację co najmniej kilku hoteli na czas pobytu  Tym samym Mozambik ma głęboko w d... turystów !!! Wraz z Michałem udało nam się rozbić na podwórku Dejzi i Ibrahima, którzy gościli nas do piątku 31 sierpnia
  W trakcie pobytu w Dar udało nam się załatwić wizę do Zambii na 3 mies. za 65000 TZS (ok 40$). Mieliśmy okazję wraz z gospodarzami pojechać ich ciężarówką na pace nad ocean wykąpać się. Czasem robiliśmy im wieczorek muzyczny a Michał robił fire show - żonglowanie ogniem!

 

 

Piątek 31 sierpień Dar El Salam wyjazd
Po kilku dniach odpoczynku wraz z Michałem mogliśmy razem ruszyć w dalszą drogę na zachód, w kierunku Zambii. Tępo na trasie mieliśmy podobne, choć na zjazdach masa mojego domu pchała mnie mocniej ale za to na podjazdach Michał spokojnie mnie doganiał. Przy posiłkach mieliśmy okazję się nagadać a każdy z nas ma już za sobą „trochę” podróży i opowieściom nie było końca!
  W sobotę wieczorem udało nam się dojechać do Morogoro i przenocować w seminarium a w niedzielę po mszy udało nam się spotkać z trzema polskimi misjonarzami Salezjanami oraz dwiema polkami z misji w Dodomie. Żeby było ciekawiej, to spotkałem jeszcze parę polaków, z którymi widziałem się  1,5 roku wcześniej, jadąc rowerem przez Jordanie, na plaży w Aqabie!

Wtorek 4 wrzesień Park Mikumi
Wczoraj udało nam się dotrzeć przed samą granice parku Mikumi - mieliśmy nadzieję spotkać jakąś zwierzynę nocą ale nawet małpy znaku nie dawały! Rano ruszyliśmy już do parku. Droga główna wiedzie tu przez środek parku ale nie zbaczając z drogi (i nie płacąc 20$ wstępu!) można przemierzyć park nawet rowerem, dzięki czemu mieliśmy okazję pooglądać wiele dzikich zwierząt, jak słonie, zebry, żyrafy, małpy, sępy, antylopy, bawoły ! W połowie parku zatrzymaliśmy się przy głównej bramie wjazdowej na teren parku i za pozwoleniem szefa mogliśmy pod zadaszeniem w cieniu ugotować sobie obiadek na naszych kuchenkach. Michał zrobił jeszcze przepyszną kawę a potem jeszcze sjesta w cieniu na hamaku :). Za parkiem w miasteczku Mikumi wypiliśmy po sodzie (tak tu się ogólnie nazywa napoje gazowane), uzupełniliśmy zapasy jedzenia i ruszyliśmy podjazdem za miasto. Udało nam się znaleźć miejsce na namioty z pięknym widokiem na okoliczne górki

Środa 5 wrzesień
 Dziś po śniadaniu gdzieś na trasie skorzystaliśmy z okazji kąpieli w górskiej rzece! Kąpiel, to może za mocne słowo ale mogliśmy się dobrze umyć i zrobić drobne pranie. Od tej rzeki po chwili dojechaliśmy do głównego nurtu rzeki Great Ruaha.

Piątek 7 wrzesień Iringa
Wczorajszy 10km podjazd - koło 1000m w górę dało nam się we znaki! Nocka była już sporo chłodniejsza i wietrzna! Mieliśmy na szczęście już tylko 30 km do miasta Iringi ale jak się okazało to jeszcze 3 km 7-10% podjazdu! W mieście udało nam się załapać na nocleg przy kościele katolickim. Niestety mój filtr do wody rozsypał się - połamała się pompka filtra. Musiałem więc przesłać zdjęcia uszkodzenia do producenta. Na szczęście Katadyn miał już wcześniej problemy z pierwszymi modelami mojego filtra i po kilku dniach przysłali potwierdzenie, że wymienią mi filtr w ramach gwarancji :) Musiałem tylko znaleźć jakiś adres, na który mogliby wysłać części do filtra - wypadło na Lusakę w Zambii.

Poniedziałek 10 wrzesień
Warunki terenowe - łagodny, długi zjazd w dół i wiatr w plecy pomogły nam dziś ukręcić całkiem spory dystans - do obiadu 80km! Zafundowalismy sobie obiad w knajpce - ryż z wołowiną i szpinakiem za 2500 szylingów tańzańskich(ok. 5 zł) :) Po obiadku warunki były nadal sprzyjające i dzisiejszego dnia udało nam się ukręcić aż 115km ze średnią 20km/h !!! Wcześniej przeciętny dzienny dystans klasował się na ok. 70km.

Środa 12 wrzesień Mbeya
Wczoraj po sporym wyczerpującym podjeździe ( w ciągu dnia z 1100m do 1700m) udało nam się finalnie dotrzeć do miasta Mbei i tam za zgodą proboszcza przenocować znów przy kościele. Mogliśmy tam zostać na dwie noce i dzięki temu zregenerować swe siły oraz nadrobić zaległości na stronie internetowej. Dokupiliśmy też zapasy jedzenia na drogę.

Piątek 14 wrzesień granica TANZANIA/ZAMBIA
Po około 40km dotarliśmy do granicy. Dokupiliśmy jeszcze jedzenia, wymienilismy resztę tanzańskich szylingów na zambiańskie kwachy (1zł=1500 kwachów)
  W Tanzanii spędziłem miesiąc czasu i przejechałem 2000km. W polsce miałem chyba za długą przerwę, bo pomimo takiego już dośc długiego dystansu nadal nie czuję się nasycony rowerem, wręcz cieszę się jak małe dziecko, ze mogę znów podróżować :)